niedziela, 24 marca 2013

Dlaczego nie lubię prosić o pomoc

Po tygodniu odzyskałam dostęp do internetu, więc na początek opowiem o mojej przedostatniej przeprowadzce ;) Tej, która miała miejsce w poniedziałek. Staram się być jak najbardziej samodzielna, taka typowa Zosia Samosia, niezależna, silna i nie potrzebująca niczyjej pomocy. Wszystko lubi robić sama za to nie lubi mieć długu wdzięczności. Wiem, że nie zawsze jest to możliwe, chociażby ze względu na ograniczone siły czy brak samochodu. Jeśli już naprawdę nie widzę innego rozwiązania wówczas korzystam z pomocy, szczególnie jeśli ktoś ochoczo ją oferuje i zapewnia, że mogę na niego liczyć.

Potajemnie liczyłam na to, że znajdzie się pomagier do przeprowadzki. Wiedziałam, że byłoby to spore ułatwienie, w przeciwnym razie musiałabym co najmniej 3 razy jechać pociągiem i autobusem na trasie Woking – Bramley, inaczej nie zabrałabym wszystkich tobołków. Od samego początku mówiłam współlokatorom, że szukam nowej pracy i będę się przenosić jak tylko jakąś znajdę. Pan z białymi wąsami i z siwą kitką kilkakrotnie zapewniał, że ma samochód i nie będzie żadnego problemu z przeprowadzką. Nie ciągnęłam tematu, wiadomo jak to bywa z deklaracjami. Często nawet znajomi nie mogą Ci pomoc jeśli akurat jesteś w potrzebie a co dopiero obcy ludzie. Ale miałam wyznaczony dzień przejazdu i pan Białowąsy (którego być może opiszę dokładniej przy innej okazji jako że stanowi dosyć ciekawą postać) znowu zaoferował pomoc. Potwierdziłam, że z chęcią z niej skorzystam, bo nie bardzo wyobrażam sobie targanie wszystkich walizek do pociągu. Oczywiście zapłaciłam za benzynę i wieczorem pojechaliśmy. I co? I po raz kolejny przekonałam się, że zdanie na czyjąś łaskę lub niełaskę jest bardzo niefajne. Pan B. przy pierwszej okazji pokazał swoje prawdziwe oblicze niekontrolowanych emocji. Już po drodze zaczął narzekać na nieprzyjemne drogi i ronda. Nie mam pojęcia o co mu chodziło, może lubi jeździć jedynie autostradą. (Zapewniał , że zjechał całą Anglię i ma ogromne doświadczenie w prowadzeniu auta.) Klucze do domu miałam odebrać w pracy. Było bardzo ciemno, dlatego o pół sekundy za późno zauważyłam budynek, w którym mieści się biuro. Problem numer jeden: trzeba zawrócić a jedzie mnóstwo samochodów…Brama wjazdowa zamknięta, nie ma żadnego światła ani domofonu, więc musiałam wykonać telefon i kogoś wezwać. Jakieś pięć minut później wyszedł chłopak, od którego miałam odebrać klucze z informacją, że nic nie wie i nie może się dodzwonić do szefa. Problem numer dwa: foch i komentarze pt. „jak ja nie lubię takich akcji”. Udało się złapać szefa, przyjechał za dokładnie trzy minuty i powiedział żeby spotkać się pod domem. Kolejne mamrotanie i zastanawianie się czemu nie mógł po prostu dać kluczy. Około trzy najeżone komentarze dalej byłam już wprowadzona a współlokator odjechał w siną dal z naburmuszoną miną i bez pożegnania. Uciekał jakby zobaczył ducha, może zdenerwował się, że będę mieszkać w takim ładnym dużym domu. Przy pierwszym komentarzu miałam wyrzuty sumienia, że źle to zorganizowałam bo mogłam w piątek wziąć klucze od szefa, ale później przestałam się przejmować. Czy ja jestem winna temu, że szef jest zakręcony jak słoik i nie ma na nic czasu? Nie mam wpływu na zachowania innych, nie mogłam przewidzieć, że kluczy nie będzie w biurze więc o co chodzi? W piątek po całym dniu treningu byłam zmęczona i nie myślałam nad logistyką, poza tym trochę nieładnie byłoby wychodzić przed szereg i narzucać swoje rozwiązanie, w końcu to szef. Podjechanie pół kilometra dalej po klucze nie wydawało mi się jakimś wielkim utrudnieniem. Nic nim nie jest jeśli podchodzi się do sprawy na luzie i chce pomóc.

Na szczęście z wiekiem nauczyłam się szybko odrzucać poczucie winy jakie wzbudzają we mnie narzekające i szukające wszędzie problemów osoby. Przez wiele lat przyjmowałam na siebie wszystkie niespodziewane i niekorzystne okoliczności co podcinało mi skrzydła i zniechęcało do organizowania. Taki przykład dla lepszego zobrazowania sytuacji: wymyśliłam wyjazd nad morze ale był korek i na dodatek w połowie drogi zaczyna padać. Osoba która prowadzi wchodzi w stan naburmuszenia, więc co robię ja kiedy próba rozładowania atmosfery nie działa? Obarczam siebie winą za złą pogodę, korek i jeszcze popsucie nastroju. Bo przecież kto chciał jechać nad morze? Brr. Podobnych akcji było całe mnóstwo. Szkoda tylko, że wcześniej się nie zorientowałam, że coś jest nie tak. Najlepiej byłoby trzymać się z dala od podobnych osób, ponieważ nie zawsze jest to możliwe trzeba nauczyć się zdrowego egoizmu i nie przejmować na siebie emocji innych.

Wracając do tematu pomocy szczególnie tej samochodowej. Mój tata odbierając mnie z imprezy zawsze odwoził też moje koleżanki , niezależnie czy mieszkały po drodze czy na drugim końcu miasta. Wydawało mi się, że jest to zupełnie naturalne i że tak się po prostu robi. Jakie było moje zdziwienie, kiedy te same dziewczyny miały już samochody i nie mogły nadrobić drogi żeby podrzucić mnie do domu. Obserwując tego typu zachowania odechciewa mi się prosić o pomoc.

Na szczęście jest jeszcze mnóstwo osób, które tą pomoc oferują, przede wszystkim oferują ją szczerze i bezinteresownie. Ludzie nie rzucający słów na wiatr i nie mający pretensji, kiedy wydarzy się coś nieprzewidywalnego. Tutaj niczym na rozdaniu Oskarów szczególnie bardzo mocno dziękuję wszystkim zmotoryzowanym kolegom zarówno ze szczecińskiej jak i wrocławskiej paczki :* . Szkoda, że was tu nie ma.

Ps. Wklejając ten wątek jestem już po kolejnej przeprowadzce. Ale na razie wstawiam zdjęcia z domu, w którym mieszkałam od poniedziałku do niedzieli :) :






  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz