wtorek, 25 czerwca 2013

rewizja

Czas wolny od pracy zwany potocznie bezrobociem ;) przynosi wiele inspiracji, pomysłów a w pojedynczych przypadkach nawet oświecenie umysłu. U mnie oprócz nowych wizji zdjęciowych przyniósł też rewizję dotychczasowych wyobrażeń. Zaczęłam się zastanawiać czy praca kelnerki, mycie garów, robienie kanapek, sprzątanie i usługiwanie to naprawdę jedyna droga do posiadania własnej kawiarni. Nie wiem czy mam ochotę przechodzić ponownie przez brudną stronę kawiarniano- restauracyjnego świata. Czy mam wystarczająco dużo wytrwałości aby przez kolejne lata czekać na jakieś lepsze pieniądze, aby podporządkowywać się regułom, które nie koniecznie spełniają moje standardy.
Z jednej strony Anglia jest tak komfortowym krajem, że do przeżycia potrzebne są naprawdę niewielkie pieniądze. Wszystko jest skalkulowane na tyle korzystnie, że nawet najniższa krajowa wystarcza na podstawowe wydatki. Jednym słowem jest to jedno z nielicznych miejsc w Europie gdzie można pozwolić sobie na mniej lub bardziej beztroskie kelnerowanie i zdobywanie doświadczenia. Z drugiej strony chciałabym w końcu zarabiać tyle, żeby nie wybierać między wyjazdem na wakacje a porządnymi rzeczami. Chciałabym zarabiać tyle, żeby nie kalkulować czy kupno nowego lekkiego laptopa czy komórki to nie zbędny luksus. Nie mówiąc o mieszkaniu bez współlokatorów czy samochodzie. Faktycznie mega luksus po skończonych studiach i dobrym doświadczeniu zawodowym...
Jest jeszcze jeden finansowy aspekt. Doświadczenie w kelnerowaniu i zdobyta w ten sposób wiedza nie rozwiązuje mojego problemu jakim jest brak funduszy na kawiarnię. Oczywiście plan nie zakładał, że będę kelnerką przez następny rok. Mój pomysł przewidywał, że trafię na dobrze prosperującą i rozwijającą się kawiarnię, w której w ciągu trzech miesięcy awansuję na managera. Jak wiadomo jako manager miałam zarabiać więcej, zdobywać doświadczenie w prowadzeniu biznesu i w kierowaniu ludźmi.

Może czas zweryfikować plan i zacząć szukać innych ścieżek. Przecież nie jest powiedziane, że każdy właściciel kawiarni mył na początku gary lub pracował w kuchni. Najnowszy pomysł składa się z dwóch części. Pierwsza to nawiązanie kontaktów z ludźmi, którzy mają własną kawiarnię. Poznanie ich historii, zapytanie o inspiracje i początki. Odwaga to wszystko czego potrzebuję aby zrealizować tą część. Urodzinowym postanowieniem było nie uleganie strachom i wyimaginowanym problemom, więc wprowadzenie tego planu w życie będzie dobrą próbą. Druga część pomysłu - częściowo powiązana z pierwszą - to zdobycie informacji na temat możliwości sfinansowania własnego biznesu. Założenie, że poznam bogatego męża, który w dowód miłości kupi mi lokal pod kawiarnię jest równie bajkowe co nierealne ;) Chociaż ponoć należy spodziewać się niemożliwego :)
Macie jakieś sugestie w tym temacie?

sobota, 22 czerwca 2013

jamochłon lub ponad miesiąc w Londynie

Zatapiam się w Londynie. Coraz częściej czuję się tu jak w domu mimo, że nie znam nawet jeden czwartej tego miasta. Po ponad miesiącu w Londynie mam już ulubione miejsca, swoją górkę w parku na której przesiadywałam ostatnio przygotowując się do rozmowy kwalifikacyjnej, mam kilka ulubionych ulic i całe mnóstwo wspaniałych parków, w których uwielbiam leniuchować. Londyn jest fascynujący, wysysa moją energię dając mi w zamian zachwyt i ekscytację.
Byliśmy ostatnio (ja i mój włoski sen =)) na imprezie z okazji wynajęcia studia przez jednego ze współlokatorów J. (sny mają czasami imiona, a ten zaczyna się na J.). Współlokator jest początkującym artystą, tworzy rzeźby i potrzebował miejsca do pracy. Podczas tej pseudo parapetówy poznaliśmy sporo podobnych do niego osób, ludzi którzy próbują realizować swoje twórcze pomysły. Niektórzy amatorsko, inni zawodowo, lecz wszyscy z tym samym zaangażowaniem i wiarą w proces tworzenia. Przy okazji zapytałam kilku z nich z jakiego powodu przyjechali do Londynu i jak długo planowali zostać. Okazało się, że większość przyjechała na chwilę bez szczególnej misji jednak mieszka w Londynie co najmniej od kilku lat a zarzucone przez nich kotwice dawno porosły glonami i wtopiły się w otoczenie.
Myślę, że Londyn to żywy organizm, jamochłon, który pochłania ludzi. Jak inaczej wytłumaczyć jego pojemność? Gdzie mieści wszystkich nowo przybywających imigrantów jeśli nikt nie wyjeżdża? I dlaczego nikt nie wyjeżdża? Londyn niczym jamochłon otwiera przepastną paszczę i zatapia ludzi w kwasie atrakcji.
Istnieje duże ryzyko, że spotka mnie to samo. Przecież nie mam patentu na oparcie się londyńskiej hipnozie. Tak naprawdę nawet nie planowałam tu zamieszkać. Chciałam zaszyć się w wiosce, pracować, oszczędzać pięćset funtów miesięcznie i ruszać w podróż do Azji. Najwyraźniej Londyn już od dawna miał na mnie chrapkę. Zwabił mnie niepostrzeżenie w swoje macki i pozwolił myśleć, że przeniosłam się tu z własnej woli. Zapomniałam o planach, o Azji, o reszcie świata, nawet o czytelnikach mojego bloga.
Dopiero rozmowa kwalifikacyjna w przebrzydłym i ciasnym Guildford sprawiła, że na chwilę ocknęłam się z amoku. Perspektywa pracy w biurze przypomniała mi jaki był pierwotny cel emigracji. Piątkowa rozmowa poszła po mojej myśli, byłam pierwszą kandydatką i mam nadzieję, że osoby przesłuchiwane w poniedziałek nie zdołają przeskoczyć postawionej przeze mnie poprzeczki. Chciałabym dostać tą pracę. Tak mówi mój rozum, a co mówi moja intuicja?...
Dzisiaj znowu pojawiły się jakieś mieszane uczucia. Z jednej strony zależy mi na tej posadzie, ponieważ jest to dobre stanowisko w jeszcze lepszej firmie a z drugiej boję się, że znowu czeka mnie korporacyjna walka z wiatrakami. Nie wiem czy mój strach spowodowany jest przerwą w biurowej pracy czy tym, że w międzyczasie spróbowałam czegoś innego i pomijając okoliczności byłam bardzo zadowolona. Nie będę martwić się na zapas skoro jest dopiero sobota. Co ma być to będzie a tymczasem idę chłonąć Londyn zanim on pochłonie mnie na dobre.

Burgess Park

czwartek, 13 czerwca 2013

upadek anioła ;)

Raz zauważona myśl dosyć szybko przeobraża się w działanie. Niektóre myśli siedzą przez wiele lat nieodkryte, nikt nie zwraca na nie uwagi dlatego czasami strasznie długo trwa zmiana kierunku, w którym zmierzamy. Jednak w tym roku myśli mają moją stuprocentową uwagę. Szepty intuicji przedzierają się do świadomości gdzie wyłapane przez sito pełne idealistycznych wizji zamieniają się w bardzo wyraźne myśli gotowe do wykorzystania. Wszystko nabiera dodatkowego rozpędu jeśli sytuacja dotyczy pracy, najbardziej tej nieodpowiedniej pracy.
Dokładnie tydzień temu po raz kolejny w tym roku poczułam się jak niewolnik i dzisiaj, po tygodniu obserwacji i jeszcze większych wymysłów oraz uwag szefa postanowiłam zejść na ziemię. Jutro opuszczam "anielskie" stanowisko a Curved Angel Cafe będzie musiało radzić sobie beze mnie. Właściciel doprowadza do szału mnie i moją koleżankę, nie dość, że wymyśla najróżniejsze zadania to jeszcze cały czas się czegoś czepia. Czepia się nawet krzywo napisanej litery na zamówieniu, taki przykład dla podkreślenia absurdu. Powiedział mi parę dni temu, że biznes się nie kręci w związku z czym nie będzie mógł zostawić dwóch kelnerek. Wprost zakomunikował abym szukała sobie pracy gdyż koleżanka szybciej przygotowuje kawę (i pokazała, że ma ADHD i ciągle coś robi ;) ). I tak nie miałam zamiaru tam zostać, ale jego uwaga dała mi dodatkowego kopa do szukania nowego zatrudnienia. Za dużo się buntujemy stąd moje przypuszczenie, że pozbędzie się nas obu. Codziennie wynajduje nowe powody do narzekania, wymyśla sytuacje, robi problemy z niczego. Kolejny skomplikowany stwór na mojej angielskiej drodze. Byłam pewna, że nie może mnie spotkać nic gorszego niż praca dla tajskiej czarownicy ;) A tymczasem napotkałam na tureckiego perwerta.
Doświadczenia w rezygnowaniu mam całe mnóstwo, więc i tym razem nie zawaham się go użyć. Zwalniam się zanim zostanę zwolniona.
Zastanawiam się tylko czy zrobić panu niespodziankę i po prostu nie pojawić się w poniedziałek w pracy czy jednak zachować klasę i poinformować go jutro o tym, że rezygnuję. Klasa jest zawsze wskazana tym bardziej w konfrontacji z buraczanym zachowaniem.

środa, 5 czerwca 2013

niewolnictwa ciąg dalszy lub kawiarniane doświadczenia

Dzisiaj ponownie poczułam się jak niewolnik na polu bawełny. Wszystko byłoby dobrze gdyby nie próba wykorzystania pracowników do maksimum. W "anielskiej" kawiarni pracuję z jeszcze jedną Polką. Niespodziewanie zostałam główną kelnerką a koleżanka przychodzi tylko na parę godzin dziennie. Obiektywnie mówiąc ona bardziej przykłada się do sprzątania. Ja po całym dniu nie miałam już siły zmiatać każdego okrucha, ale może mam inne zalety skoro pracuję na pełen etat a dwie inne dziewczyny zostały odprawione po paru dniach. Tak czy owak obie pracujemy bardzo ciężko i staramy się robić wszystko jak najlepiej. Właściciel widząc jak świetnie dajemy sobie radę postanowił sprawdzić nasze możliwości wymyślając codziennie nowe zadania. Do naszych obowiązków należą: przyjmowanie zamówień, serwowanie, sprzątanie stolików, (czyli praca kelnerki) oraz zmywanie talerzy, kubków, sztućców, parzenie kawy i herbaty, serwowanie napojów, robienie tostów, przyjmowanie pieniędzy, sprzątanie łazienki, lodówek, mycie i zamiatanie (od wczoraj mamy odkurzacz!) podłogi, mycie okien, robienie soku z pomarańczy, lemoniady, mycie maszyny do soku, zwijanie sztućców w serwetki, mycie ekspresu do kawy, uzupełnianie lodówek, uzupełnianie solniczek i innych pojemników, wycieranie wszystkich półek, przekładanie ciężkich talerzy z suszarki na półkę, opróżnianie koszy, przenoszenie stolików i cokolwiek danego dnia przyjdzie właścicielowi do głowy... A wszystko wykonywać należy szybko i z uśmiechem.
Dzisiaj obudził się wewnętrzny głos buntownika, wszystkie te zadania w zestawieniu ze stawką pięciu funtów na godzinę (minimalna wynosi sześć dziewiętnaście) wydały mi się zbrodnią w biały dzień. Fakt, możemy jeść cokolwiek chcemy i pić herbatę, kawę czy puszkowe napoje. Możemy mieć bezpłatną godzinną przerwę (wymaganą przez prawo) jednak innych plusów nie zauważyłam. Starałam się ignorować to wszystko i skoncentrować na nauce parzenia kawy. Koleżanka ma kurs baristy, więc uczy mnie jak zrobić dobrą pianę i jakie proporcje zachować. Robienie dobrej kawy sprawia mi dużo radości i satysfakcji jednak to za mało aby zostać w tym miejscu.
Oprócz robienia kawy uczę się jak nie powinna wyglądać organizacja. Widzę jak zmienianie czegoś w niewłaściwy sposób wpływa na jakość obsługi i brak koordynacji. Szef wprowadza codziennie nowe zasady, więc nikt nie wie co ma robić i w najbardziej ruchliwym punkcie dnia wszyscy zaczynamy się gubić. Zmienia koncepcje, godziny naszej pracy, podział zadań, numery stolików, system przyjmowania zamówień. Chaos. Najchętniej wydałabym własne rozporządzenia i zastosowała usprawnienia, ale niestety to nie mój biznes :) Mam nadzieję, że będę pamiętać o tej lekcji będąc właścicielką własnej kawiarni.
Morał z tej historii płynie następujący: Z każdego punktu naszego życia możemy wyciągnąć jakąś naukę, wystarczy tylko mieć otwarty umysł i obserwować otoczenie :) Morał drugi, mniej optymistyczny: Nauka nauką, ale praca poniżej minimalnej krajowej ma się nijak do mojego celu odłożenia na wyjazd do Azji.