poniedziałek, 29 lipca 2013

New World Order

Po kilku latach w biurze, po wstawaniu o różnych nieludzkich porach, po bieganiu do tramwaju albo prostu do firmy, po nieskończonej ilości dzwoniących budzików a szczególnie po obserwacji włoskiego bezstresowego podejścia J. dochodzę do wniosku, że system w którym funkcjonuje większość Ziemian jest jakąś ogromną pomyłką.
Mam następujące przypuszczenie: Bardziej inteligentne i produktywne formy życia postanowiły zawładnąć naszą planetą. W tym celu wysłały swoich reprezentantów, którzy wcielając się w ludzi zaczęli wprowadzać nowy porządek świata. Wymyślili pracę przez około czterdzieści godzin tygodniowo opartą na dodatek na dziwnych ramach piąta-siedemnasta. Narzucili dyscyplinę oraz strój biznesowy, który jest niczym innym jak ładniejszą wersją munduru, wpisywanie się na listy i siedzenie w ciasnych głośnych pomieszczeniach. Zamrażająca ciało klima to też ich wynalazek! Do tego postanowili dobić nas bardzo mocno zredukowaną ilością wakacji. Musieli wiedzieć, że takie ograniczenia doprowadzą ludzkość na skraj załamania nerwowego. Odbierając nam czas na rozwijanie swoich pasji, korzystanie z życia i odkrywanie świata, dzień po dniu wysysają z nas energię zdobywając coraz większą przewagę doprowadzając tym samym do powolnej zagłady.
Jadę pociągiem do pracy, razem ze mną jedzie świeża dostawa wbitych w koszule mężczyzn. Na każdej stacji dokładane są kolejne sztywne kołnierzyki. Nie powiem, mężczyzna w dobrze dobranej koszuli i dopasowanych spodniach wygląda rewelacyjnie. Mogę się jednak założyć, że większość z nich wolałaby pracować w bardziej komfortowych strojach. Ujednolicenie, standardy schematy. Naprawdę nie wiem czemu ma to służyć. Czy osoba ubrana w czysty i wyprasowany worek po ziemniakach pracowałaby gorzej niż ta wciśnięta w garnitur?
Wracając do wolnego czasu, czy nie ma innego sposobu na życie niż spędzanie większości roku w pracy? Jeśli nie to może przynajmniej można wprowadzić dowolne, indywidualnie dobrane godziny w ciągu dnia?
Mam nową misję. Muszę sprawdzić jak mogłabym wykorzystać swoje doświadczenie i umiejętności jako freelancer. Obsługa klienta dopasowana jest zazwyczaj do schematu piąta - siedemnasta, ale może uda mi się znaleźć jakąś niszę. A jeśli nie to powinnam odpowiedzieć sobie na pytanie jak zmodyfikować swoje umiejętności i w którym pójść kierunku aby zorganizować sobie więcej wolności.

wtorek, 23 lipca 2013

Wirtualna garderoba

Muszę oficjalnie przyznać, jestem mistrzem przeprowadzek. Siódma w tym roku zmiana miejsca (wychodzi średnio jedna w miesiącu ;) ) poszła bardzo sprawnie. W czwartek przeprowadziłam rower i kwiatka a później zabrałam całą resztę do taksówki. Na marginesie to była moja pierwsza londyńska przejażdżka taksówką :) Musiałam pilotować kierowcę, bo najwyraźniej po dwóch miesiącach w Londynie znam ulice lepiej niż taksówkarz i jego GPS razem wzięci. Wypakowałam to co najważniejsze czyli perfumy i pościel i poszłam uczcić przeprowadzkę. Mieszkam w jednej z ciekawszych dzielnic, blisko do parku, do pubów w ulepszonej, mniej angielskiej wersji, blisko do stacji i jeszcze większej ilości parków a przy okazji blisko do J.
Po całym weekendzie poza "domem" wczoraj nie miałam już innej opcji jak dokończyć wypakowanie pozostałych gratów. I tu nastąpił kryzys. Zrzuciłam to na niewyspanie i upał bo ostatecznie udało mi się jakoś ogarnąć. Był to kryzys pod tytułem " gdzie do cholery mam upchnąć wszystkie rzeczy i dlaczego mam tu tylko jedną parę letnich butów i jedną sukienkę?!!??" Moje piękne buty i przewiewne sukienki gnieżdżą się w ciemnej szczecińskiej szafie zamiast wygrzewać na słońcu. A ja? Ja gnieżdżę się w jakimś wynajmowanym pokoju, muszę stosować się do wprowadzonych przez kogoś reguł, za każdym razem zabierać ręcznik do łazienki niczym w hostelu i zastanawiać się gdzie pomieszczę walizkę z zimowymi rzeczami, kiedy przyjdzie mi zabrać ją od mojej siostry.
Dopiero wczoraj dotarło do mnie, że w tym mieszkaniu nie ma nawet stołu, przy którym można zjeść obiad. Jest za to właścicielka, która nie zauważyła latających wszędzie utuczonych moli spożywczych.
W każdym razie, w środę byłam zachwycona i cieszyłam się, że po trzech tygodniach szukania udało mi się natrafić na dobry pokój. Miałam nadzieję na pomieszkanie tu przez przynajmniej kilka miesięcy, ale teraz nie jestem tego taka pewna. Zobaczymy, tak naprawdę nie da się niczego przewidzieć.
Na razie nie pozostaje mi nic innego jak nastawić się pozytywnie i cieszyć z bardzo dobrej lokalizacji, z względnej ciszy i spokoju oraz z dodatkowych siedemdziesięciu funtów, które będę oszczędzać każdego miesiąca.
Nie zmienia to jednak faktu, że ktoś powinien w końcu pomyśleć o szafie zamieszczonej "na chmurze". Skoro możemy mieć programy umieszczone na chmurze, dyski a nawet całe serwery to czemu nie szafę? Jedziesz na wakacje, przeprowadzasz się do innego kraju lub po prostu zmieniasz mieszkanie? Nie ma problemu, twoja szafa jest zawsze z tam gdzie ty. Wystarczy zalogować się na stronę, kliknąć i za chwilę ubierasz ulubione szpilki dobierając do nich jedną z czterdziestu torebek. Bez pakowania, dźwigania i upychania.

wtorek, 16 lipca 2013

Sukces numer trzy czyli obym tym razem popracowała trochę dłużej ;)

Jutro zaczynam nowy etap mojego pobytu w Anglii. Najpierw były trzy tygodnie pracy awaryjnej, później dziesięć dni pracy która miała być wspaniałym źródłem dochodu i szybkim sposobem na oszczędzanie a skończyła się bólem brzucha. Następnie miesięczna przeprawa u Tajki, z której muszę przyznać dużo wyniosłam a na koniec londyńskie zetkniecie z rzeczywistością czyli Curved Angel Cafe. Po wielu godzinach spędzonych na szukaniu pracy, po dziesiątkach wysłanych przez ostatnie tygodnie aplikacji i kilku rozmowach kwalifikacyjnych w końcu udało mi się dostać porządna pracę zgodną z moim doświadczeniem i wiedzą. Są dwa minusy, firma mieści się poza Londynem, więc dojazd w jedną stronę zajmie mi ponad godzinę. Drugi minus, oferują mniej niż się spodziewałam i dają tylko 20 dni wakacji. Zgroza!!! (Myślę, że nawet angielska pogoda nie jest tak wkurzająca jak fakt, że tutaj pracodawca decyduje o ilości twojego urlopu).
Szczerze mówiąc nie wyobrażam sobie jak wrócę do zwykłego trybu, w którym trzeba spędzać osiem godzin w biurze, siedzieć przed kompem i rozwiązywać czyjeś problemy przez telefon. Nie ma co o tym myśleć, każdy powrót z urlopu jest ciężki i pewnie uda mi się przywyknąć. Najgorsze będzie ograniczenie wszystkich przyjemności. Odkąd odeszłam z kawiarni minął miesiąc. (Aż miesiąc?) Zdążyłam zrobić mnóstwo nowych rzeczy, na które pewnie nie będę miała już czasu a na pewno nie tyle co dotychczas. Uczyłam się grać na gitarze, sadziłam kwiaty, robiłam zdjęcia i odkrywałam Londyn na rowerze. Wymyślałam bardzo smaczne dania i razem z J. stworzyłam ogródkową kawiarnię tylko dla nas. Taki czas przydałby się każdemu, na pobudzenie wyobraźni i kreatywności. Naprawdę nie wiedziałam, że potrafię zrobić tak wiele, nawet grać w piłkę nożną ;)
Oczywiście bardzo się cieszę, że nareszcie znalazłam zatrudnienie i to na dodatek w znanej firmie na całkiem ciekawym stanowisku. Nie będę musiała myśleć o pieniądzach a przede wszystkim spędzać kilku godzin dziennie na szukaniu ofert. Najbardziej cieszę się na myśl o nowych umiejętnościach i doświadczeniach jakie zdobędę. Zmieniłam trochę swoje nastawienie i coraz bardziej zależy mi na nauce, dla siebie ale również na przyszłość. Przy okazji dodam ciekawą pozycję do cv dzięki czemu za jakiś czas znajdę coś lepiej płatnego w Londynie. Taki jest plan, nauczyć się jak najwięcej, poprawić angielski i za parę miesięcy szukać pracy na miejscu.
Jedno jest pewne, cierpliwość, wiara w sukces i upór bardzo się opłacają :)

Przy okazji kreatywnych wyczynów polecam następujące danie:
- makaron penne (ugotowany al dente)
- oliwa z oliwek
- trochę sera gorgonzola
- garść ugotowanej zielonej fasolki szparagowej
- pół podsmażonej lekko cukini
- pół podsmażonej zielonej i pół czerwonej papryki
- ząbek czosnku podsmażonego razem z papryką
- ewentualnie trochę podsmażonego szpinaku
- dużo pieprzu

Warzywa po ugotowaniu/podsmażeniu wymieszać na patelni z makaronem i serem aż do rozpuszczenia tego ostatniego. Smacznego :)
Bardzo chaotyczny przepis, ale łóżko wzywa. Dobranoc. Żegnaj wolności ;)

wtorek, 9 lipca 2013

Opowiadanie # 1 : Konwalia

Zaledwie kilka lat temu ulicami Barcelony spacerowała para młodych ludzi. Byli na wakacjach, więc wszystko wydawało im się podwójnie piękne. Beztroska, promienie słońca, nieznane zaułki, mnóstwo wolnego czasu, feria zapachów i smaków. Był wieczór a miasto zamiast milknąć stawało się coraz głośniejsze. Odgłosy samochodów, roześmianych dzieci i tirlających turystów ustąpiły miejsca ulicznym artystom, przyjaciołom szykującym się do zabawy, ludziom celebrującym hiszpańskie smakołyki w wypełnionych po brzegi restauracjach. Barcelona pulsowała radością i energią, w powietrzu czuło się rozgrzaną słońcem ekscytację.
Zadowolona para zatrzymała się za rogiem aby posłuchać lokalnego muzyka. Melodia rozbrzmiewała coraz weselej porywając do tańca zapatrzonych w siebie zakochanych działających pod wpływem wypełniającego ich szczęścia. Stojąca obok dziewczyna marzyła o tym samym. Chciała aby jej chłopak, z którym spędzała urlop złapał ją za rękę i zaprosił do tańca nie zważając na ludzi wokół. Młoda radosna Konwalia uświadomiła sobie, że Barcelona to za mało. Ona chciała tańczyć, chciała być sobą, dzielić się swoją energią i entuzjazmem. Była w jednym z piękniejszych miast na świecie jednak z nieodpowiednim chłopakiem. Borsuk nie pozwalał sobie na spontaniczność, trzymał się sztywno wytyczonych zasad tracąc przez to całe mnóstwo magicznych momentów, sprawiających, że życie jest wspaniałe.
Wieczór się skończył, ona z uczuciem niedosytu starała się wyszukać inne powody do zadowolenia tak jak to miała w zwyczaju. Wrócili do domu, życie toczyło się według normalnego schematu jednak zwątpienie w sercu Konwalii nie znikało. Z dnia na dzień dostrzegała coraz więcej sytuacji, w których nie była sobą. Powoli więdła. Borsuk nie potrzebował zwiędniętego kwiatka dlatego kilka miesięcy później każde poszło swoją drogą. Być może niespodziewanie lub zgodnie z prawem natury Konwalia zamiast zwiędnąć odzyskała dawny wigor i zaczęła powoli rozkwitać. Zapomniała o Borsuku, zdobyła nowe doświadczenia, dokonała wielu wyborów, które zebrane razem poniosły ją do wibrującego Londynu.

W noc świętojańską szli objęci brzegiem Tamizy, zachwyceni niecodziennym słońcem, rześkim, pachnącym powietrzem a przede wszystkim swoim towarzystwem. Weszli na most i nie patrząc na nic zaczęli tańczyć w rytm grającego saksofonu. Jego dźwięk zatrzymywał niektórych ludzi, inni w pośpiechu zmierzali do swojego celu a Konwalia i Kos śmiali się i tańczyli łapiąc każdą minutę tego pięknego wieczoru. Przypomniała sobie o dawnym marzeniu i poczuła, że jest najszczęśliwszą dziewczyną pod słońcem. Właściwie mogliby być wszędzie ponieważ miejsce nie miało znaczenia, liczył się prosty spontaniczny gest jej chłopaka. Gest mężczyzny, który nie przejmując się niczym postanowił podzielić się swoim szczęściem i zaprosić Konwalię do tańca.

piątek, 5 lipca 2013

brudne stopy czyli księżniczka dotyka ziemi

Jest lipiec, nawet w UK świeci słońce i od czasu do czasu można wyjść w koszulce z krótkim rękawem lub uwolnić stopy zakładając żółte japonki. Miłość kwitnie, ptaki śpiewają, jest zielono i pachnąco. Jest wspaniale, parę centymetrów nad ziemią...
Ale co się stanie jeśli pantofelek zsunie się niepostrzeżenie z zadowolonej księżniczkowej stopy? Książę także fruwa w obłokach, więc niestety nie podniesie bucika. Księżniczka będzie musiała się pofatygować i zejść na ziemię stawiając przy okazji czoła rzeczywistości. Stykając się z wilgotną glebą dostrzeże wypełzające glizdy, niedoskonałości przyziemnego świata. Czar pryśnie i zobaczy, że nadal nie ma pracy, chociażby tymczasowej zapewniającej jakikolwiek dochód. Zobaczy, że nawet żyjąc w chmurach trzeba dokonywać pewnych opłat. Odkryje, że oszczędności topnieją proporcjonalnie do ilości słońca. Na koniec przywita ją wiadomość o zbliżającej się, siódmej w tym roku, przeprowadzce.
Księżniczka widzi to wszystko i postanawia zachować zimną krew. Mimo swojej marzycielskiej natury umie twardo stąpać po ziemi, zakłada wygodne trampki i zabiera się do działania. Została stworzona w wersji optymistycznej, dlatego wyciągnie kolejną porcję nadziei, doda całe mnóstwo silnej woli i nie pozwoli aby cokolwiek popsuło jej humor.

Jak wiadomo glizdy są pożyteczne, spulchniają glebę pozwalając kwiatom kwitnąć w całej okazałości*. Z tego względu należy jak najszybciej znaleźć pozytywne aspekty całej sytuacji.

Mieszkanie: i tak zamierzała się wyprowadzić bo nie była zadowolona z ciągłych niezapowiedzianych nalotów właścicielki i jej koleżanki. Czuła się jakby mieszkała w hostelu a nie prawdziwym domu a na dodatek pechowo ciągle coś się psuło mimo, że mieszkanie jest świeżo po remoncie. Jak nie przeciekająca rura w jej pokoju, to stare łóżko, które kazała wymienić lub zrywający się co chwila internet. Trzymał ją trzymiesięczny kontrakt, ale jak widać jego reguły obowiązują tylko wynajmujących, nie właścicieli. Chinka zdecydowała, że ciągłe usterki zabierają jej za dużo czasu dlatego odda mieszkanie w ręce profesjonalnej agencji nieruchomości. Przed północą poinformowała wszystkich lokatorów, że mają cztery tygodnie na wyprowadzkę.

Praca: praca nie zając ;) Na pewno ją znajdzie, wystarczy wrócić do dobrej zasady poświęcania przynajmniej pięciu godzin dziennie na jej szukanie. Ostatnia rozmowa poszła księżniczce bardzo dobrze i tylko jeden punkt przeważył na korzyść innego kandydata. Wypadła na tyle korzystnie, że firma weźmie ją pod uwagę w przypadku pojawienia się kolejnych wakatów. Ogromnym plusem jest to, że nie pracując zyskała całe mnóstwo czasu na odkrywanie świata. Na sadzenie irysów w ogrodzie, wąchanie róż, naukę gry na gitarze czy gotowanie i jedzenie smacznych dań.

Niezależnie od okoliczności nie należy tracić optymizmu. Znajdę pracę i lepsze mieszkanie w niższej cenie.

Ps. Im więcej mam kontaktu z Azjatami tym mniej chęci na zwiedzanie ich kontynentu. A z tego przybytku muszę się wkrótce wynieść:




*uproszczona wersja zależności w ekosystemie ;)


poniedziałek, 1 lipca 2013

Chłopak z gitarą byłby dla mnie parą.

Dwadzieścia lat temu dostałam na urodziny gitarę. Byłam harcerką i chciałam grać tak jak inni, zabierać moją gitarę na obozy i śpiewać przy ognisku. Pamiętam ciemnobrązowy instrument i trzynaście przyczepionych do niego balonów a także trzynaście stojących w wazonie tulipanów. Kupiłam książkę do nauki gry i zaczęłam nową przygodę. Nauczyłam się kilku chwytów po czym pojawił się problem, nowa gitara bardzo szybko się rozstroiła. Zaniosłam ją do koleżanki jednak nastrojenie nie wystarczało na długo. Były to prastare przedinternetowe czasy, w których komputer służył tylko do grania w gierki a o telefonach komórkowych nikt nie słyszał ;) Nikomu nie śnił się nawet taki wynalazek jak smartphone z aplikacją umożliwiającą bezproblemowe nastrojenie gitary. Założyłam, że brak umiejętności ustawienia strun oznacza, że nie mam słuchu i nie powinnam zabierać się za naukę. Niestety nikt nie wyprowadził mnie z błędu, więc przygoda zakończyła się jeszcze szybciej niż się zaczęła. Widocznie nie byłam wystarczająco zmotywowana dlatego tak szybko się poddałam, być może miałam mało cierpliwości albo po prostu potrzebowałam nauczyciela. Nie wiadomo.
Wiadomo natomiast, że dwadzieścia lat później zafascynowany muzyką Włoch zapytał jaką piosenkę chciałabym usłyszeć. Poszukał chwytów, wziął gitarę i zaczął grać namawiając mnie do śpiewania z nim. Eureka! Śpiewanie i granie jest jak niespodziewane odkrycie pokładów dobrej energii. Można to porównać do wypuszczenia ptaka z klatki, uwalnia kreatywność otwierając jednocześnie drzwi do artystycznej części naszego umysłu. J. postanowił, że nauczy mnie grać i tym sposobem zabrałam się za coś co od wielu lat mrugało przygasłym już światłem z listy rzeczy do zrobienia. Podziwiam osoby, które potrafią grać na jakimś instrumencie i zawsze patrzyłam na nie z nutą zazdrości ponieważ uważam, że grając dokonują czegoś magicznego. J. pokazał mi, że ja też mogę być częścią tej magii :)