czwartek, 29 sierpnia 2013

Siedź na dupie czyli sierpień miesiącem bez przeprowadzki

Nie wiem jak przeżyłam kilka dni ubiegłego tygodnia. Była to walka między rozsądkiem i emocjami połączona z finansową kalkulacją. W czwartek poszliśmy z J. przenieść dwie walizki do nowego pokoju, który miałam zamiar wynająć. Na wyjściu obecna właścicielka powiedziała, że nie odda mi nadpłaconych pieniędzy mimo wcześniejszej umowy ustnej i późniejszego potwierdzenia. Nie chciałam prowadzić z nią dyskusji, więc po prostu wyszliśmy. J. zobaczył moje nowe lokum i się załamał ;) Stwierdził, że nie powinnam się tam wynosić bo pokój jest mniejszy, na dodatek ze wstawionym szpitalnym łóżkiem a do tego chłopak tam mieszkający nie zrobił na nim dobrego wrażenia. Dodał, że żyjąc z parą wynajmującą całe mieszkanie dalej nie będę czuła się jak u siebie. Myślę, że troszkę przesadził z tą oceną, łóżko zawsze można wymienić a chłopak i jego żona wydawali się wyluzowani i nie sądzę, żeby robili problemy. W piątek wysłałam im jednak informację, że nie mogę się wyprowadzić bo obecna właścicielka nie chce mi oddać kasy. Oddzwonili do mnie i zaproponowali, że mogą pomóc mi w odzyskaniu całej kwoty lub jeśli nie chcę zwrócą mi kaucję pod warunkiem, że pomogę im znaleźć kogoś na moje miejsce. Nie miałam czasu ani za dużych możliwości aby znaleźć zastępstwo stąd z obawy przed utratą pieniędzy postanowiłam znowu pogadać z Irlandką. Wieczorem udało mi się wynegocjować z nią zwrot dwustu pięćdziesięciu funtów (z ponad trzystu, które wpłaciłam), wymusiłam nawet zapisanie tego na kartce. Pomyślałam tym samym, że problem mam z głowy, "tylko"osiemdziesiąt funtów straty i przeprowadzka w nowe miejsce. Jednak byłoby to za łatwe rozwiązanie. W sobotę obudziłam się z dalszą porcją rozkmin. Nadal coś mnie gryzło, chciałam jak najszybciej uporać się z tym fantem, ale nie mogłam znaleźć dobrego wyjścia z całej sytuacji. Wieczorem po kolejnej wymianie argumentów z J. podczas której stwierdził, że wstawianie szpitalnego łóżka źle świadczy o tych ludziach zmieniłam front, szkoda było moich nerwów. Wolałam stracić kaucję niż przeciągać ten stres. Następnego dnia, nadal z bólem głowy, zdecydowałam, że cokolwiek by się nie działo nigdzie się nie przenoszę. W tym samym momencie poczułam ogromną ulgę i wiedziałam, że to właściwa decyzja. Po co mi te wszystkie nerwy? Nie muszę przecież z nikim walczyć, nie muszę przyzwyczajać się co chwila do nowego miejsca, mogę zostać tu gdzie jestem i na spokojnie, za jakiś czas znaleźć coś naprawdę porządnego.
Czemu zawsze wkręcę się w takie dziwne akcje, z których później w wielkim stresie muszę się wykręcać? Mam nadzieję, że zapamiętam tą lekcję i następnym razem podejdę do tematu bez emocji i pośpiechu.
Ps. Jak wiadomo los sprzyja optymistom. Nowi niedoszli lokatorzy oddali mi trzy czwarte kaucji czyli straciłam tylko pięćdziesiąt funtów. Nie mało ale i tak o wiele mniej niż przewidywałam.

wtorek, 27 sierpnia 2013

sztywne struktury (SS) ;)

Nigdy jeszcze nie pracowałam w firmie, która byłaby tak mało elastyczna. Nie mogę przyzwyczaić się do myśli, że traktują tu ludzi jak dzieci w przedszkolu a nie jak dorosłych, którym można zaufać. Nie ma szans na zaczynanie kilka minut po ósmej lub kwadrans przed. Sekretarka chodzi codziennie po sali i niczym żołnierz SS sprawdza czy ktoś nie przyszedł w zakazanym niebiznesowym stroju. Jeśli uzna, że to co masz na sobie nie spełnia reguł potrafi odesłać cię do domu tylko po to żeby się przebrać. Mnie na szczęście to nie spotkało bo w miarę przyzwoicie się ubieram. Znienacka zerka czy nie korzystamy z telefonów komórkowych, które powinny być całkowicie wyłączone. Internetu rzecz jasna też lepiej nie używać, ewentualnie do wyszukania informacji o kliencie. Bunt. Może przymknęłabym oko na te obozowe reguły gdyby była to praca moich marzeń lub gdybym nie musiała tak daleko dojeżdżać. Na razie nie mam innej oferty, więc chcąc nie chcąc muszę się dostosować choć ciężko mi idzie.
Próbuję znaleźć pozytywne aspekty całej sytuacji, nie zwracać uwagi na szczegóły. Ważne, że mam pracę. Podobno rekruterzy i pracocodawcy wolą podbierać pracowników niż zatrudniać bezrobotnych. Zdobywam nowe doświadczenie, poszerzam swój zakres usług zwiększając dodatkowo szansę na zmianę firmy. Poza tym, uczę się jak dzwonić do nieznanych osób i mówić to co mam do powiedzenia. A co najważniejsze, jest to bardzo luźna praca, przynajmniej na razie. Nie muszę niczym się stresować, dzwonię, aktualizuję bazę danych, wysyłam maile, luzik. Dostaliśmy ostatnio cele do premii. Wyglądają całkiem realnie, więc jest szansa na dodatkowe pieniądze.
Ogólnie pobiłam swój rekord, ponieważ przepracowałam już miesiąc i jeden tydzień. Coraz lepiej mi idzie ;)

wtorek, 13 sierpnia 2013

Dołek albo zdrowy rozsądek jest bardzo niezdrowy

Wyczytałam w gazecie, że w porównaniu do innych krajów Europy, Anglia odnotowuje największy spadek średnich zarobków. Dla wszystkich zdroworozsądkowo myślących ludzi kryzys ekonomiczny nie jest pewnie najlepszym czasem na rzucanie pracy i przyjazd do UK. Powinnam siedzieć na tyłku, cieszyć się z dosyć dobrych zarobków i czekać na lepsze czasy. Jeśli natomiast zdecydowałam się na przyjazd to podążając tym samym tokiem myślenia najlepszym rozwiązaniem byłoby kurczowe trzymanie się pierwszej posady. Pracy, która była pewna, długoterminowa i nie wymagała żadnego wysiłku oprócz uporania się z nudą i obciążeniem psychicznym.

Wydaje mi się, że w wielu wyborach kieruję się rozsądkiem i logiką, ale na pewno nie są to wybory kluczowe w moim życiu. Często podejmuję decyzje pod wpływem emocji i nie słucham ani nie przyjmuję do wiadomości racjonalnych argumentów. W szczególności gdy przemawiają one przeciw stworzonej przeze mnie wizji, którą chcę zrealizować. Tak było w przypadku zostawienia pracy we Wrocławiu. Wizja wyzwolenia się z ciągłego stresu oraz zostawienia miasta, które nie zaskarbiło sobie mojego serca była tak silna i idealna, że nie brałam pod uwagę czy panuje ekonomiczny kryzys czy czas prosperity. Na marginesie mówiąc wychodzę z założenia, że jeśli ktoś radzi sobie w Polsce to poradzi sobie za granicą. Do czego doprowadzi mnie moja intuicja? Nie wiadomo, wiadomo natomiast, że robię to co chcę i niczego nie żałuję. Oby tak dalej.

Podobno kryzys ekonomiczny zwiększa kreatywność i przedsiębiorczość. Bardzo prawdopodobne, bo obmyślam coraz to nowe możliwości na zarabianie pieniędzy i pracę na warunkach jakie mi odpowiadają. Mam co najmniej cztery różne pomysły i jeden problem. Nie wiem na czym powinnam się skoncentrować i którą opcję wybrać. Pisałam już kiedyś o moim niezdecydowaniu i chwytaniu kilku srok za ogon. Starałam się jakoś rozwiązać tą przypadłość jednak na razie mi się nie udało. Jeśli ktoś znalazł skuteczne rozwiązanie bardzo proszę o podpowiedź jak to zrobić. Tymczasem do głowy przyszła mi następująca metoda: przez jeden miesiąc zmusić się do robienia tylko jednej czynności np. Wszystkim co związane z fotografią. Przez miesiąc robić zdjęcia, wybierać zdjęcia, dodawać do galerii, robić portfolio i wysłać najlepsze na konkurs, który ostatnio znalazłam. Nie myśleć o niczym innym, nie zastanawiać się codziennie co jest najważniejsze i nie mieć wyrzutów sumienia pt. „muszę jeszcze zrobić tyle rzeczy bo wszystko jest takie ciekawe”. Często mam tak, że przeglądając zdjęcia po dwóch godzinach zaczynam się wiercić nerwowo, bo przecież miałam jeszcze uczyć się języka, pisać, czytać, szukać pracy, mieszkania, szukać sposobów na życie. A zapomniałam, że robię teraz kurs online z psychologii społecznej. Tak dodatkowo, w ramach koncentracji nad jedną czynnością jednocześnie ;)

Generalnie patrzę na kalendarz i zaczynam panikować. Zaraz wrzesień a ja nadal nie mam oszczędności ani konkretnych rezultatów moich poszukiwań i rozkmin. Nie ma co wpadać w dołek. Będzie dobrze.

piątek, 9 sierpnia 2013

Cokolwiek zechcę

"Możesz zrobić ze swoim życiem cokolwiek zechcesz, potrzebna jest tylko wiara, odwaga i nieugięty duch". Jest to jedno z moich ulubionych haseł, przepisuję je co roku do nowego kalendarza, ale czasami niestety zapominam o jego potędze.
Minęło sześć miesięcy odkąd jestem w Anglii i wszystko w zasadzie dobrze się układa. Chciałam spróbować życia za granicą, więc spakowałam walizki i się przeniosłam. Chciałam zamieszkać w Londynie i zwalczyć swoje obawy przed tym czy sobie poradzę, wynajęłam pokój i jestem w wielkim mieście. Dodatkowo jako bonus od losu (być może za odwagę albo za nieracjonalne i niekontrolowane postępki) dostałam mężczyznę, który nosi mnie na rękach a przede wszystkim, któremu ja pozwalam się nosić. Życie wykazało, że nawet niezwykłe starania na nic się nie zdadzą jeśli chłopak nie ma tego niezdefiniowanego "czegoś" co mnie do niego przyciąga. Teoretycznie wszystko dobrze się układa. Zupełnie nie według planu, którym było oszczędzanie pięciuset funtów miesięcznie, planowanie wyjazdu do Azji i na końcu podróż. Plan można oczywiście zweryfikować, coś przyciąć, coś doszyć, trochę przymarszczyć, można go dostosować do okoliczności, które nie zawsze da się przeskoczyć. Jednakże krawieckie przeróbki nie oznaczają spoczęcia na laurach ani tym bardziej zaakceptowania czegoś z czego nie jestem do końca zadowolona. Przerobiona kilka razy sukienka ląduje zazwyczaj na dnie szafy, więc i planu nie można za bardzo zmieniać. Zamiast tego lepiej wrócić do podanej na wstępie optymistycznej przepowiedni, zacisnąć zęby i wierzyć, że mimo chwilowych trudności uda się osiągnąć cel. Warto działać i iść do przodu. Do dzieła zatem.
Pamiętacie jak pisałam o nadziei na kilka miesięcy mieszkaniowej stabilizacji? Cóż, nadzieja jest nadal, ale ja zaczęłam już przeglądać nowe ogłoszenia. Nie mogę mieszkać w miejscu, w którym śmierdzi stęchlizną, pająki spadają do talerza i nie ma nawet stołu w kuchni. Ok, mogłabym się do tego przyzwyczaić. Nie mogę natomiast znieść szurniętej właścicielki mającej nerwicę natręctw ;) Nie pozwala zostawiać niczego na wierzchu. Wczoraj przeprowadziłam eksperyment i po zrobieniu kanapki poszłam do pokoju zostawiając na talerzu chleb a obok ser i masło aby później zjeść jeszcze kawałek. Szalona Irlandka wróciła akurat z pracy i tylko czekałam aż się przyczepi. Zapukała do pokoju i zwróciła mi uwagę abym nie zostawiała rzeczy na wierzchu bo będzie bałagan. Nie mogłam uwierzyć! Powiedziałam, że jeszcze jem i za parę minut sprzątnę. Jej mina pozostała raczej nieprzekonana. Płacę niemałe pieniądze a czuję się jak pod specjalnym nadzorem. Pewnie latające po domu mole mają wszczepione mikro kamery żeby przekazać co robię podczas jej nieobecności ;) Albo to ja upadłam na głowę i nie umiem dostosować się do reguł albo ktoś ma staropanieńskie nawyki i za duże wymagania. Koniec końców jutro idę oglądać kolejny londyński przybytek.
Zaczynam się robić monotematyczna, ciągle tylko o mieszkaniach i pracy. Dziwnym trafem te dwa tematy nieodłącznie idą w parze. Dzisiaj podjęłam decyzję o konieczności szukania nowego zatrudnienia. Dla odmiany tym razem nie zwolnię się bez zaklepania sobie innej opcji. Odliczyłam wszystkie podatki, zusopodobne składki i wyszło, że moje zarobki wystarczą akurat na pokrycie kosztów mieszkania oraz dojazdów do pracy. Na czysto zostanie mi mniej niż kiedy pracowałam w Polsce i to dosłownie po przeliczeniu a nie proporcjonalnie. Niestety pociągi są bardzo drogie i zjadają ogromną część mojej wypłaty. Mogłabym przenieść się do małego miasteczka jakim jest Godalming jednak to nie wchodzi w rachubę. Do tego samo zajęcie okazało się nudne i na dłuższą metę nie do zniesienia. Muszę dzwonić do klientów i informować o konieczności wypełnienia formularza, który wkrótce wyślę i nakłonić ich do wzięcia udziału w tej akcji. Strasznie prosta praca i nie rozumiem po co były te wszystkie wszechstronne pytania na rozmowie kwalifikacyjnej. Jestem pewna, że w końcu uda mi się znaleźć ciekawą i dobrze płatną pracę. To dopiero początek.
Uświadomiłam sobie właśnie, że osiągnęłam już swój cel, mam pracę biurową i przeprowadzając się blisko niej byłabym w stanie odkładać pięćset funtów miesięcznie. Tyle tylko, że teraz chcę jeszcze więcej. Nie wystarczy mi samo odkładanie na Azję. Chcę się rozwijać i oszczędzać jednocześnie, mieć ciekawe zajęcie i mieszkać w Londynie. Być blisko J.. i odkrywać jaką ścieżką powinnam iść. Wszystko przede mną, wystarczy trochę cierpliwości.
Przypomniał mi się wierszyk, który moja mama wpisała mi w dzieciństwie do pamiętnika. "Idź dziarsko przez życie, miej wesołą minę, łap szczęście za ogon i duś jak cytrynę". Interpretacja dowolna i wszelaka, ja dzisiaj wybieram następującą: Z odpowiednim podejściem mogę zdziałać naprawdę wiele, bez kompromisów i akceptowania najłatwiejszych, ale nieciekawych rozwiązań, sięgać po więcej w dążeniu do szczęścia.