niedziela, 20 lipca 2014

Lato w mieście czyli o parkach i znalezionej pracy :)

Ostatnie dziesięć dni chciałam spędzić na intensywnym korzystaniu z bezpłatnych atrakcji Londynu. Londyn to mega drogie miasto, w którym na szczęście jest też mega dużo darmowych rozrywek. Czasami trudno się na coś zdecydować, szczególnie kiedy jest piękna pogoda.

Mając tydzień wolnego chciałoby się zobaczyć wszystko na co do tej pory nie było czasu a jednocześnie pozałatwiać zaległe sprawy. Na początku próbujesz działąć, odhaczać rzeczy z listy, ale czym mniej dni przed tobą, tym bardziej zaczynasz zwalniać. To samo stało się ze mną. Wrzuciłam na luz i nie przejmuję się tym, czy zdążę zobaczyć wszystkie aktualne wystawy lub dokończyć zadania z listy. Po co mrozić się w klimatyzacji kiedy można wygrzewać się w słońcu. Po co się spinać kiedy można obserwować przechodzących obok ludzi, ogrodnika przycinającego róże czy jogina ćwiczącego na trawie. Relaks.

Pewnie domyślacie się czemu mogę pozwolić sobie na nicnierobienie. A, zaraz ktoś powie "przecież ona nic nie robi od pół roku a jeszcze relaksu jej się zachciewa". Otóż wbrew pozorom szukanie pracy to też praca, i to jeszcze bardziej męcząca. Koniec z szukaniem! Tak! W końcu znalazłam pracę jaką chciałam. W samym centrum, w standardowych godzinach, dobrze płatną - nawet o jedną trzecią lepiej niż w tej przed wyjazdem. Bez celów sprzedażowych, dzwonienia, spinki żeby zgarnąć bonus do podstawowej pensji. Żyć nie umierać :) Czuję, że znowu zostanę wrzucona na głęboką wodę. W skrócie: nie tylko będę odpowiadać za prawidłowy przebieg zmian jakich klienci chcą dokonać w systemie, ale też za to aby kilku bezpośrednich doradców wykonywało swoją pracę zgodnie z warunkami kontraktów. Dobrze, że umiem pływać i nie boję się wody ;). Na pewno nie będzie mi się nudzić i o to chodzi. Trochę stresu przede mną, ale też dużo stymulacji dla mózgu. Podwójnej stymulacji - po angielsku i po niemiecku. Jawohl.

Wracając do lata w mieście. Parę dni temu przekonaliśmy się jaką rewelacją są rowery miejskie. Wystarczy karta płatnicza, na niej dwa funty i przez dwadzieścia cztery godziny masz do dyspozycji rowery w całym centralnym Londynie. Wypożyczasz rower na trzydzieści minut. Po tym czasie parkujesz go w dowolnej stacji a jeśli chcesz jechać dalej, czekasz pięć minut i drukujesz kod na kolejny odcinek. Cały tydzień kosztuje dziesięć funtów. Uważam, że latem jest to fantastyczna alternatywa dla komunikacji miejskiej, szybkie i przyjemne przemieszczanie się za grosze.

Jednym z uroków Londynu jest ilość parków. Gdziekolwiek jesteś z łatwością znajdziesz chociaż niewielki skrawek zieleni, może poza City. Te w ścisłym centrum np. Soho Square czy Saint James's Square przypominają mi nowojorskie skwery. Mają tę samą atmosferę. Zapracowani ludzie, wdychający przessane przez klimatyzację powietrze i zamknięci w szklanych biurowych puszkach instynktownie ciągną do drzew i trawy. Tęsknią za przyrodą i spokojem. Siadają wśród innych rozpędzonych, wyciągają swój lunch i próbują oderwać się na chwilę od zadań. Niektórym nawet się udaje.

Bardziej paryski, elegancki klimat można znaleźć w większych parkach. Więcej przestrzeni, więcej luzu. Bliżej do rozleniwienia niż pośpiechu. Ogromny kompleks, zaczynający się kilkaset metrów od Trafalgar Square, tworzą trzy spaniałe parki: St James's Park, Green Park oraz połączony w jedno Hyde Park z Kensington Gardens. Ten ostatni graniczy z Kensington- najbogatszą dzielnicą Londynu z Kensington Palace Garden, ulicą zwaną rzędem bilionerów, przy której domy są najdroższe w całej Anglii. Warto się przejść aby zobaczyć przepiękne posiadłości i luksusowe samochody. Przepych widać też w pobliskim Holland Park, wszystko przemyślane i ułożone jak w pudełeczku. Pachnące róże, dzikie, prawie leśne zakątki, pawie i uroczy pałacyk na środku. Bosko! J. przeprowadził się niedawno w te okolice stąd odkrycia nowych miejsc.



Może pamiętacie, że na początku mojej londyńskiej przygody mieszkałam kilka metrów od Burgess Park. Byłam zafascynowana nowoczesną aranżacją i pomysłami na ciągle zmieniające się kwietniki. Podobały mi się świeżo nasadzone polne kwiaty, młode drzewa, staw oraz lekkość i poczucie nieograniczonej przestrzeni. Nie często można spotkać nowe parki w czasach kiedy każdy metr idzie pod budowę biur czy mieszkań. Na ten moment najbliżej mam do Ruskin Park, lubię tam biegać i ćwiczyć swoje instagramowe fotki.

Jeszcze bardziej na południe znajdziecie Dulwich Park słynny z różnokolorowej okazałej kolekcji rododendronów.

Każdy z tych parków ma coś wyjątkowego. Jeśli lubicie przyrodę, kochacie kwiaty lub po prostu chcecie odspanąć od hałasu i spalin warto skierować się w stronę najbliższej zielonej plamy na planie miasta. Oczywiście lato w mieście to nie tylko parki. Mam zamiar przybliżyć też inne miejsca. Mam nadzieję, że mi się uda.

A tymczasem biorę rower i jadę do ogromnych królewskich ogrodów botanicznych, Kew Gardens. Za wejście trzeba zapłacić piętnaście funtów, ale park ma mnóstwo atrakcji takich jak palmiarnia, pałac królewski, ścieżka nad drzewami.Jeden dzień to za mało aby zobaczyć całość dlatego polecam wykupić roczne członkostwo, które zwraca się po dwóch wizytach z osobą towarzyszącą. Moje wygasa w październiku, więc trzeba korzystać póki trwa ;)




środa, 2 lipca 2014

Szukajcie a znajdziecie ;) - linki do firm rekruterskich

Krótki post dla wszystkich, którzy szukają lub mają zamiar szukać pracy w Londynie. Mam nadzieję, że okaże się pomocny.
Strony które mają największą liczbę ofert i zbierają ogłoszenia z mniejszych firm rekrutacyjnych to:

http://www.reed.co.uk/

http://www.indeed.co.uk/

http://www.cv-library.co.uk/

http://www.jobsite.co.uk/

http://www.fish4.co.uk/

http://www.monster.co.uk

http://www.cityjobs.com/jobs/london

https://www.totaljobs.com/

http://www.londonjobs.co.uk

I te bardziej wyspecjalizowane:

finanse:
http://www.orgtel.com/en/
http://www.castuk.com/

sekretarki, asystentki:
http://jobs.personneltoday.com/
http://www.secsinthecity.co.uk/

językowe:
http://www.toplanguagejobs.co.uk/
http://www.languagematters.co.uk/

luksusowe sklepy:
https://www.eliteassociates.co.uk/ 
http://www.retailchoice.com/
http://www.resourcesolutions.com/

restauracje, hotele:
http://www.caterer.com/

Powodzenia!! :D

Ps. Profil na https://www.linkedin.com to sprawa obowiązkowa. I taka rada z różnych źródeł, nigdy nie pisz pod swoim nazwiskiem, że szukasz pracy albo nowych możliwości. Wpisz swoją aktualną albo ostatnią rolę a najlepiej taką, którą chcesz wykonywać.

Ps. Polecam też do poczytania i być może znalezienia dodatkowych wskazówek : http://www.careerealism.com/

czwartek, 26 czerwca 2014

Zaproszenie

Pewnie większość z Was wykreśliła mnie już z czytelniczej listy i straciła nadzieję na nowy wpis. Nie dziwię się, ja mimo swojej anielskiej cierpliwości też bym zrezygnowała z zaglądania na bloga, na którym od kwietnia tylko przeciąg. Nie zrezygnowałam, nie zapomniałam i nie poddałam się. Zawiesiłam pisanie bloga z kilku bardzo ważnych powodów.

Po pierwsze całą energię przekierowałam na szukanie pracy. Tak, nadal jestem w Londynie, o dziwo dopiero niedawno skończyły mi się oszczędności i jakimś cudem jeszcze nie mieszkam pod mostem. Ten cud nazywa się rodzina! Jestem straszną szczęściarą, że mogę na nią liczyć. Mogliby przecież powiedzieć, że moje założenia były za bardzo optymistyczne, kalkulacje nie do końca realne i w związku z tym powinnam wziąć sie do roboty i przyjąć jakąkolwiek pracę. Tak pewnie byłoby najrozsądniej, jednak ciągle myślę, że za chwilę znajdę dobrze płatną posadę, której nie będę musiała za minutę rzucać. Oprócz rodziny mogę też liczyć na wsparcie mojego chłopaka, który mnie motywuje i podnosi poprzeczkę dodając wiary, że stać mnie na więcej. Podwójna szczęściara.

Szukanie pracy oprócz energii zabiera też większość mojego czasu. Nie chcę pisać byle jakich postów. Kiedy nie ma czasu, nie powstają nowe pomysły, nie ma miejsca na weryfikację i dobieranie słów. Wszystko wydaje sie nieciekawe i niepotrzebne. Wolę nie męczyć Was jakimiś zlepkami przypadkowych myśli.
 
Po trzecie jak muszę przemyśleć w jakim kierunku będzie rozwijał się ten blog. Zaczęłam go tworzyć aby przedstawić moją drogę do spełnienia marzenia jakim była Azja (i też kawiarnia). Azja została poniekąd zrealizowana i co dalej? Od czasu do czasu dostrzegam zalążki nowej wizji na pisanie. Ważne aby blog nie był tylko dla mnie, ale przede wszystkim dla Was, aby wnosił coś ciekawego, nakłaniał do przemyśleń czy poddawał pomysły.
 
Jedno jest pewne, póki nie zacznę pracować (w praktyce nie pracuję już od Bożego Narodzenia) nie mogę dedykować czasu na pisanie. Proszę trzymajcie za mnie kciuki :)

Ok, czasami oprócz szukania pracy zdarza mi się gdzieś wyjść a wtedy namiętnie pstrykam fotki moim telefonem. Zapraszam na mój profil w Instagramie :)

środa, 16 kwietnia 2014

Zakwitły tulipany czyli wiosna w pełni :)


Wiosna w pełni, zieleń, wspaniałe kwiaty, pachnące magnolie, białe jabłonki. Rozkwitły nawet tulipany, które zasadziliśmy w listopadzie w przydomowym ogródku. Przepiękne, duże i pachnące.
Londyn wiosną jest niesamowity, wszystko rozwija się znacznie szybciej niż w Polsce, więc kiedy przyjechałam ponad trzy tygodnie temu zostałam wciągnięta do gry w zielone a mój nos zaczął szaleć od ilości wdychanych zapachów.


A więc ponownie jestem w Londynie. Po powrocie z Bali błyskawicznie, na podwyższonym na własne życzenie poziomie adrenaliny, załatwiłam to co wisiało na liście pilnych lub ważnych rzeczy i poleciałam dalej. Dziewięć dni pobyłam w Szczecinie aby za chwilę znaleźć się w Portugalii. Tak na początek wiosny, na koniec urlopowej laby i dla przedłużenia balijskiego nastroju postanowiłam spędzić przedłużony weekend w miejscu, w którym jeszcze nie byłam. Właściwie nie zależało mi specjalnie dokąd polecimy, ważne z kim.
Razem wróciliśmy do Londynu i teraz jestem na etapie szukania pracy. Taka powtórka z rozrywki, chociaż jestem pewna, że tym razem w poprawionej i prostszej wersji. Po pierwsze mam już doświadczenie w szukaniu, wiem, że konkurencja nie śpi i trzeba naprawdę się postarać aby ją przechytrzyć. Poprawiłam życiorys i całe dnie inwestuję na przeglądanie ofert i wysyłanie aplikacji. 

Czemu właściwie zdecydowałam się po raz drugi na Londyn? Nie mam nic do stracenia! :) Chcę udowodnić sobie, że stać mnie na więcej, że znajdę bardziej ambitną pracę, która będzie mi przynosić zadowolenie. Poza tym mam nadzieję, że w tym roku odryję w końcu w jakim kierunku iść i co tak naprawdę chcę robić. Kolejnym celem jest dalsza nauka angielskiego, bo do tej pory nie udało mi się za bardzo podnieść poziomu. Jednak najważniejszy cel to pozostać w bezstresowym balijskim nastroju i żyć pełnią życia.


środa, 26 marca 2014

A może zostać trochę dłużej?

Ostatnie dni na Bali były fantastyczne. Nie dość, że mieszkałam w domku zbudowanym na klifie z bezpośrednim dojściem do oceanu to na dodatek poznałam wiele sympatycznych osób i oderwałam się całkowicie od rzeczywistości.
Nie przeniosłam się ani do domku obok ani do innego miasta, zostałam przez sześć nocy w tym samym miejscu awansując po dwóch dniach do większego pokoju z tarasem i widokiem na ocean. Postanowiłam spędzić ostatnie dni na pełnym relaksie nie robiąc nic tylko odpoczywać od ubiegłorocznych stresów.
Nauczyłam się jeździć na skuterze i pod koniec wskazówka licznika dochodziła nawet do 40 ;) Kąpałam się w codziennie w cieplutkiej wodzie, piłam piwo w barze na plaży i nie myślałam zupełnie o niczym. Udało mi się nawet być na dwóch imprezach pod chmurą. 
Mocno zastanawiałam się czy nie przedłużyć pobytu o kolejny miesiąc. Tak naprawdę był to całkiem dobry pomysł bo kiedy znowu pojadę na Bali nie wiadomo. Kupno biletu na samolot do Kuala Lumpur zostawiłam na ostatni dzień... We wtorek o 23 miałam powrotny samolot z KL a w poniedziałek zaczęłam rezerwować wylot z Bali. Po wielu próbach, użyciu pięciu różnych kart okazało się że nie da rady kupić lotu w Air Asia. Dowiedziałam się, że jest jakiś problem z akceptacją kart Visa przy lotach z Indonezji. Master Card nie posiadam więc miałam dwa wyjścia, poprosić aby ktoś przebywający poza Indonezją wykupił mo lot albo jechać na lotnisko parę godzin wcześniej i zapłacić gotówką. Pierwszy sposób zadziałał, póżnym wieczorem dostałam potwierdzenie od J. że mogę lecieć.

Tak chcąc nie chcąc zakończyła się moja miesięczna laba :) 




Dotarłam bezpiecznie domu zahaczywszy o lotnisko w Paryżu. Zapach perfum i widok rogalików trochę złagodził mój smutek po rozstaniu z Bali.

piątek, 21 marca 2014

Ocean...



Znowu musiałam wynająć przewóz bo o 13 nie jeździł żaden autobus a łapanie stopa na nic się zdało. Na szczęście tym razem trafił mi się kierowca z prawdziwego zdarzenia, który po drodze opowiadał rożne ciekawe rzeczy oraz zaproponował przystanek na plantacji kawy gdzie oprócz normalnej kawy zbierali i prażyli też słynną Kopi Luwak. Zobaczyłam proces oczyszczania i przygotowania ziaren a na koniec porównałam smak ze zwykła kawą przekonując się, że faktycznie Kopi Luwak smakuje zupełnie inaczej. Jest łagodna, delikatna, nie ma kwaśnego posmaku ani tyle goryczy. Mniam.



Dojechaliśmy na południe do Padang Padang. Nie mogłam znaleźć taniego noclegu a sama miejscowość okazała się być długą drogą z ograniczoną ilością noclegów. Kierowca czekał aż znajdę jakiś dach nad głową jeżdżąc ze mną od domu do domu.
Zziajana postanowiłam spróbować ostatniej szansy i poszłam jakaś dróżką za szyldem "tanie pokoje, 150 metrów". Powinni dopisać "i nieskończona ilość stromych schodów". To był strzał w 10, czekał na mnie ostatni wolny pokój w bardzo dobrej cenie. Nie ważne, że był śmierdzący i norowaty. Nie miałam siły szukać czegoś lepszego.
Pierwsze spojrzenie na innych podróżników i przerażenie "Boże co ja tu robię, wokół sami surferzy, wszyscy się znają a ja jedyna niesurfująca, nowa i nie jeżdżąca na skuterze, będę się czuła jak kosmita". Grunt to pewność siebie... ;) Pomyślałam, że zobaczę świątynię na przepięknym klifie i pojadę dalej. 
Już pierwszego ranka czekała mnie niespodzianka. Mieszkający tam od dłuższego czasu ludzie przyjęli mnie bardzo serdecznie, wszyscy byli przyjaźni i pomocni. Zaproponowali, że wieczorem mogę wybrać się z nimi na kolację oraz na coczwartkową imprezę. 
Dowiedziałam się, że świątynia nie jest tak blisko jak myślałam. Wypożyczyłam skuter i z prędkością 5 km na godzinę dojechałam na klif. Spędziłam pół dnia na kontemplowaniu rozbijających się o skały fal oraz na patrzeniu na pędzących turystów : bieg po schodach, pstryk fotka, łyk wody, lecimy dalej... Dla każdego coś innego :)









poniedziałek, 17 marca 2014

Jeziora, deszcz i chłod ;)



Pobyt w Amed trochę się przedłużył, jeszcze w dzień wyjazdu wypożyczyłam maskę na dwie godziny i unosząc się na wodzie podziwiałam morskie krajobrazy.
Tak jak przyjazd tak i wyjazd ze snurkowego raju okazał się ciężkim orzechem do zgryzienia. Nie chciałam tracić całego dnia na przesiadki, więc luksusowo wynajęłam kierowcę i w trzy godziny dojechałam do Candi Kuning. Po drodze zatrzymaliśmy się przy pięknym wodospadzie Git Git (zdjęcia powyżej) a kilkadziesiąt minut później stałam już deszczu z ciężkim plecakiem próbując znaleźć jakiś przyzwoity i nie drogi nocleg. Candi Kuning to brzydka jak noc miejscowość położona kilkanaście metrów od jeziora. Wszystkie obejrzane pokoje straszyły ciemnicą i stęchlizną. Z pomocą przyszedł mi Anglik pokazując domki, w których on się zatrzymał. Co mnie skłoniło aby tam pojechać i zatrzymać się w chłodnej, deszczowej i nieciekawej wiosce? Chciałam zobaczyć centralne Bali oraz znajdujące się w pobliżu trzy jeziora. Dodatkowo dowiedziałam się, że w Candi K. mieści się bardzo duży ogród botaniczny ze znaną kolekcją a wąchanie kwiatów to jedno z moich ulubionych zajęć ;)
Ubrałam się ciepło ( w jeansy, trampki i sweter bo było tylko 20 stopni ;) ) i poszłam obejrzeć jezioro o zachodnie słońca.

Jezioro Beratan

Rano spakowałam plecak, zostawiłam w recepcji i poszłam oglądać wspaniałą świątynię na tym samym jeziorze.




Doszłam do wniosku, że nie będę się spinać, na spokojnie spróbuję zobaczyć kolejne dwa jeziora i ogród a jeśli trzeba będzie zostanę w tej dziurze kolejną noc. Urlop, zero stresu, zero planów.
Stanęłam przy drodze czekając na jakiś autobusik w kierunku jeziora Buyan i Tamblingan. Nic nie jechało, ale skorzystałam z propozycji podwózki skuterem. Za drobną opłatą podjechałam 7 km do Buyan i ze trzy więcej do Tamblingan.




Na koniec zostałam odstawiona do ogrodu botanicznego, w którym szwędałam się długo między bambusami

  
i znalazłam storczykowy ogród. Storczyki znane też pod nazwą orchidea kwitną w nim od końca marca do czerwca, więc udało mi się zobaczyć tylko trzy okazy.




Po 13 zabrałam plecak i znowu stałam przed wyborem, czekać do jutra na transport czy już dzisiaj zapłacić za kierowcę i jechać na południe Bali. Zaczęło padać, wizja spędzenia popołudnia i wieczoru w pokoju wypędziła mnie z Candi Kuning.

czwartek, 13 marca 2014

Snurkowy raj

Po powrocie ze świątyni spocona i śmierdząca ;) wzięłam plecak i myśląc, że to transport typu bemo zatrzymałam jakaś przypadkowa rodzinę, która prawie wcale nie mówiła po angielsku. Za opłatą zgodzili się zawieźć mnie na wschodnie wybrzeże Bali do Amed. Troszkę byli załadowani ;)


Dostałam cynk dzień wcześniej, że dobrym miejscem do zatrzymania jest hostel Good Karma. Nie wiedziałam jednak w której części Amed się znajduje. Kierowca też nie wiedział, więc poszedł po najmniejszej linii oporu i zostawił mnie na początku miejscowości. Zszokowana tym w jakiej dziurze wylądowałam zabrałam plecak i zaczęłam pytać o Karmę. Ktoś powiedział, że to na samym końcu, 10 kilometrów dalej i że muszę zapłacić za transport. Nie wiedziałam czy mam się wkurzać czy załamać. Olałam ich propozycje transportu i zaczęłam łapać stopa. Zatrzymał się młody chłopak nie znający angielskiego ani trochę. Powiedziałam mu od razu że nie mogę mu zapłacić, po pierwsze nie miałam już drobnych a po drugie miałam resztkę grubych i musiałam znaleźć jakiś bankomat. Nie wiem czy mnie zrozumiał ale był tak miły i zawiózł mnie na sam koniec. Głupio mi było, że nie dałam mu ani złotówki ale naprawdę nie miałam. W hostelu okazało się, że nie mają wolnych miejsc. Tzn mieli pokój dla całej rodziny dwa razy droższy niż byłam gotowa wydać. Ok, i co teraz miałam zrobić? Wracać 10 km w kierunku centrum?

Pytałam w kilku hotelach o ceny ale najtańszy pokój kosztował 250' rupii kiedy do tej pory płaciłam maksymalnie 120'. Fakt, domek na klifie z widokiem prosto na morze. Postanowiłam tam wrócić w razie konieczności. W następnym hotelu recepcjonista powiedział, że jeśli szukam czegoś tańszego to on może podrzucić mnie kilometr dalej bo akurat jedzie na przerwę. Tym sposobem znalazłam super nowy domek za 150'czyli 39zł, z ładnym pokojem i łazienką oraz werandą wychodząca na ogród.





Wieczorem poszłam zjeść jakiś obiad i poznałam cała bandę lokalnych chłopaków oraz nietypowo trzy Polki :) Balijczycy są bardzo muzykalni, granie i śpiewanie mają we krwi. Zaprosili mnie i pozostałe Polki do przyłączenia się do nich. I tak siedzieliśmy i śpiewaliśmy rożne piosenki do późnego wieczora, jedna osoba grała na gitarze, druga na bębnie.

Przez następne dni niemożliwością było wyjście na ulice bez bycia niezauważoną. Co chwila ktoś mnie zagadywał i wypytywał dokąd idę i co robię a Ci których wcześniej nie poznałam pytali skąd jestem itd. Czułam się jak jakiś VIP i wcale nie było to przyjemne. Lubię być w centrum uwagi, ale przede wszystkim lubię chodzić własnymi ścieżkami bez tłumaczenia.

No ale to nie jest najważniejsze w całej opowieści (chociaż przez całą podróż nie spotkałam się z takim zainteresowaniem). Najważniejsze, że ze względu na boską rafę koralową zostałam w Amed w sumie 4 noce. Wystarczyło założyć maskę i już pięć metrów od brzegu można było podziwiać podwodne królestwo. Najpiękniejsze miejsce jakie widziałam. Różnorodność ryb i korali była tak duża, że za każdym razem kiedy wchodziłam do wody odkrywałam coś nowego. Ilość ryb mniejsza niż wokół wysp Gili ale za to więcej gatunków i nie trzeba być zależnym od łódki. Dwa kolejne dni spędziłam na podziwianiu tych przepięknych ogrodów od rana aż do zachodu słońca który na Bali jest po 18. Byłam zachwycona i pod ogromnym wrażeniem. W dzień wyjazdu spędziłam jeszcze trzy godziny w wodzie, jedną na pływaniu a dwie na oglądaniu :) Szkoda, że nie miałam podwodnego aparatu. Chociaż to może lepiej, przynajmniej mogłam koncentrować się na tym co widzę i w pełni cieszyć się chwilą bez myślenia o zdjęciach. Jeśli kiedykolwiek będziecie jechać do Amed na snurkowanie polecam zamieszkanie w okolicach hotelu Vienna lub przy japońskim wraku. Te dwa punkty są podobno najpiękniejsze. Ja mieszkałam przy pierwszym i nie mogłam nadziwić się kolorom i kształtom ryb i koralowców.

wtorek, 11 marca 2014

Mini przygody


Przemieszczanie się po Bali to prawdziwe wyzwanie. Jeśli nie chcesz lub nie możesz wynająć skutera lub samochodu albo kierowcy z samochodem wówczas czeka cię podróżowanie transportem publicznym, który w niektórych miejscach jest bardzo ograniczony. Nie dość, że nikt nie potrafi udzielić dokładnej informacji o tym czy cokolwiek jeździ z danej miejscowości to na dodatek nie istnieje coś takiego jak rozkład jazdy czy przystanek ( poza naprawdę turystycznymi miejscami). Ja postanowiłam być uparta i mimo trudności łapać pseudo publiczny transport. I tak na przykład przejazd 19 kilometrów z miasta Candidasa do wioski Tirtaganga wymagał dwóch przesiadek. Najpierw jechałam czymś podobnym do dużego busa a później dwiema mini furgonetkami ( w sumie nie wiem jak to nazwać). Miałam szczęście bo bardzo miła Pani jechała w moim kierunku i pomogła mi znaleźć odpowiednie przesiadki i powiedziała, że normalna cena za każdy odcinek to 10.000 rupii czyli 2.6 zł.


Dojechałam do Tirta Ganga gdzie na przeciwko miejsca, w którym się zatrzymałam znajduje się piękny wodny pałac. Nie spodziewałam się, że jest tak wspaniałe miejsce. W ramach kompleksu znajdują się stawy z rybami, fontanny oraz jeden płytki a drugi głęboki basen, obydwa na co najmniej 25 metrów długości. Od właściciela hotelu dostałam cynk, że po 18 oraz przed 8 rano można wchodzić i kąpać się bez opłaty :) Pływanie w pustym basenie otoczonym pięknymi roślinami i rzeźbami, w czystej niechlorowanej wodzie było naprawdę przyjemnym zakończeniem dnia.



Rano wskoczyłam do chłodnej wody a później postanowiłam spróbować dostać się jakoś do oddalonej o 10km położonej na górze świątyni. Jedną z opcji było wykupienie transportu i przewodnika, ale nie musiałam się spieszyć więc mogłam pokusić się o przygodę ;) Zostawiłam plecak w hotelu, stanęłam przy drodze i czekałam. Parę minut pózniej jechałam już do następnej wioski.
Z panią spoglądającą na mnie z podejrzeniem oraz z kurczakami w koszyku :) 5 km dalej zaczęłam wspinaczkę. Dobrze, że nie zdawałam sobie sprawy co mnie czeka bo pewnie nie zdecydowałbym się na tą świątynię. Po 6 kilometrach stromą drogą miedzy wioskami (1h) dotarłam do wejścia przy którym dowiedziałam się, że przede mną jakieś dwie godziny drogi na szczyt. Nie było aż tak źle, tylko pół godziny asfaltówką a następnie godzinę po 1700 schodach... :) Całe szczęście miedzy drzewami bo inaczej roztopiłabym się w połowie.
 
 Świątynia nr 1- początek drogi.
Spotkałam bardzo sympatyczne młode balijskie małżeństwo. Opowiedzieli mi sporo o weselnych i małżeńskich zwyczajach i zaprosili do wspólnej modlitwy na szczycie. Nie wiem czemu, ale było to bardzo wzruszające przeżycie. Może ze względu na piękne widoki albo trudną drogę.




Widok ze świątyni nr 1.






Świątynia nr 3- na samej górze. Lempuyang.

W drugą stronę wynegocjowałam dobrą cenę na podwózkę motocyklem :) Zabrałam plecak i ruszyłam dalej chociaż kąpiel w basenie i widoki na piękne pola ryżowe kusiły żeby zostać jeszcze jedną noc.




czwartek, 6 marca 2014

Przystanek Lombok i powrót na Bali

Z Gili niechętnie pojechałam dalej w nadziei, że znajdę jeszcze równie dobre miejsca do surfowania. Szczerze mówiąc same wyspy, oprócz otaczających je raf koralowych nie były jakieś specjalnie interesujące. Pierwszy raz napotkałam karalucha... i to na dodatek w moim pokoju. Można się było tego spodziewać po takim suchym miejscu z dużą ilością śmieci. Jakoś to przeżyłam - ostatnią noc spałam przy zapalonym świetle.
Mimo tego spotkania i tak cieszę się, że nie gnieździłam się w hostelu z wiecznie imprezującymi pseudo backpackersami. Wystarczyło, że widziałam ich snujących się wieczorami wzdłuż jednej ulicy, przy której mieściły się wszystkie bary i restauracje. Nie powinnam wrzucać wszystkich do jednego worka bo w transporcie z portu do Singgigi na Lombok poznałam sympatycznego Niemca, który też nie przyjechał imprezować. Powiedziałam mu, że chciałam wypożyczyć skuter i pojechać parę kilometrów wzdłuż wybrzeża bo podobno widoki są piękne oraz jest to jedyna atrakcja tego miejsca. Problem w tym, że nie jeździłam wcześniej skuterem i trochę się boję jechać sama. Ponieważ on nie miał nic lepszego do roboty wypożyczyliśmy dwa skutery i pojechaliśmy razem. Widoki były faktycznie piękne, jazda skuterem jednak za stresująca. Jechałam może 5 km/h i trochę porysowałam przód przy hamowaniu ;)

Rano szybka łódz na zielone i pachnące Bali.


Jedzenie obwoźne.


Napój kokosowy i zupa z kurczakiem poniżej











środa, 5 marca 2014

Na wyspach

Z Ubud znalazłam dobrą ofertę transportu na malutkie wyspy Gili przy Lombok. Bilet otwarty w dwie strony z moim brakiem planu i niezdecydowaniem był najlepszą opcją. Tym sposobem o 12 byłam już na Gili Trawagan. Obeszłam całą wyspę w ciągu kilku godzin ( myślę, że normalnie zajęłoby to maksymalnie dwie) zatrzymując się na taplanie w krystalicznej wodzie, na lunch, poszukiwanie alternatywnego noclegu i rozmowy z ludźmi. Miejsce, w którym się zatrzymałam nie było złe - pokój z podwójnym łóżkiem i łazienką oraz śniadanie i wifi w cenie wieloosobowego pokoju w hostelu - ale marzyła mi się chatka z widokiem na morze. Ostatecznie nie znalazłam nic względnie taniego i zostałam tam cztery noce wybierając codziennie kawę i bananowe naleśniki na śniadanie :)

Kawa na Bali oraz na wyspach Gili i Lombok (pewnie w całej Indonezji) bardzo przypomina naszą fusiastą plujkę :) Sposób parzenia jest ten sam, tyle tylko, że fusy zmielone są o wiele drobniej a zamiast szklanki z duralexu jest filiżanka lub mała szklaneczka. Ziarna rosną na Bali, więc smak też jest lepszy. Łagodny i nie kwaśny. Mniam.

Wracając do wyspy to następnego dnia wykupiłam "wycieczkę" na snurkowanie. Małą łódką ze szklanym dnem popłynęliśmy w trzy miejsca wokół trzech wysp Gili. Gili Nemo, Air i Gili T. Ryby i rafa koralowa przy Borneo wydawały mi się piękne ale te wokół Gili są po prostu bajką. Widoczność bez przesady sięga ponad dwudziestu metrów. Ilość różnego rodzaju ryb oraz kolory i kształty koralowców oszałamiają. A na dodatek widać żółwie na dnie :) lub jeśli jest się szczęściarą można napotkać żółwia płynącego tuż przed tobą :D Byłam tak zachwycona, że zdecydowałam się na powtórkę kolejnego dnia.











czwartek, 27 lutego 2014

Pola ryżowe

Hostel, w którym zatrzymałam się w Ubud położony był na skraju miasta, otoczony pięknym ogrodem z przyjemnym miejscem na relaks czy wymianę informacji z innymi podróżnikami. I do tego deszczowe powietrze w bonusie.

Dwa dni w Ubud spędziłam na wędrówkach po okolicznych wioskach. Mała mapka w przewodniku na niewiele się zdała, nie dość że nie była szczegółowa to jeszcze trochę przeterminowana. Z tego względu szłam trochę po omacku przynajmniej dwa razy skręcając w nieodpowiednią stronę. Teoretycznie cała trasa miała wynieść 7 km, ale miałam wrażenie że przeszłam znacznie więcej. Droga wiła się przez malownicze wzgórza, na początku miedzy pięknymi drzewami i rzeką w dole a pózniej przez wioski i pola ryżowe. Ślimaczyłam się w poszukiwaniu świątyni księżyca i jaskini słonia. Byłam jedyną która nie jechała na skuterze. Dodatkowo zobaczyłam kilka innych świątyń oraz miałam prywatne oprowadzanie po polach ryżowy ch za które oczywiście należało zapłacić co łaska, jednak nie mniej niż... Na koniec dnia dopadła mnie złość bo za wszystko trzeba płacić. Przy jaskini słonia, która podobno była samotnią mnichów jakaś starsza Pani nawoływała odwiedzających do pobliskiej kapliczki aby się pomodlić. Odprawiła jakieś rytuały do Buddy i na koniec poprosiła o datek. Po paru takich sytuacjach przestajesz wierzyć, że ktoś jest bezinteresownie miły i nie chce od Ciebie pieniędzy.

Drugiego dnia wyszłam rano na kawę, porozmawiałam ze starszym Panem ze Stanów, który dał mi wskazówkę o bardzo ciekawej trasie. I faktycznie szłam przez fantastyczne miejsca, w połowie zatrzymałam się na lunch i patrząc na pola ryżowe siedziałam tam prawie dwie godziny. Czas na Bali nie istnieje, wszystko toczy się bardzo zwolnionym tempem. Relaks. Bali to doskonałe miejsce do medytacji. Idealne dla mnie.


Ps. Zapomniałam dodać, że z pierwszego dnia przed wyjściem dałam się naciągnąć na lokalnym rynku. Kupiłam małą reklamówkę owoców za 15zł a nie powinnam zapłacić więcej niż 3.