Dwa dni w Ubud spędziłam na wędrówkach po okolicznych wioskach. Mała mapka w przewodniku na niewiele się zdała, nie dość że nie była szczegółowa to jeszcze trochę przeterminowana. Z tego względu szłam trochę po omacku przynajmniej dwa razy skręcając w nieodpowiednią stronę. Teoretycznie cała trasa miała wynieść 7 km, ale miałam wrażenie że przeszłam znacznie więcej. Droga wiła się przez malownicze wzgórza, na początku miedzy pięknymi drzewami i rzeką w dole a pózniej przez wioski i pola ryżowe. Ślimaczyłam się w poszukiwaniu świątyni księżyca i jaskini słonia. Byłam jedyną która nie jechała na skuterze. Dodatkowo zobaczyłam kilka innych świątyń oraz miałam prywatne oprowadzanie po polach ryżowy ch za które oczywiście należało zapłacić co łaska, jednak nie mniej niż... Na koniec dnia dopadła mnie złość bo za wszystko trzeba płacić. Przy jaskini słonia, która podobno była samotnią mnichów jakaś starsza Pani nawoływała odwiedzających do pobliskiej kapliczki aby się pomodlić. Odprawiła jakieś rytuały do Buddy i na koniec poprosiła o datek. Po paru takich sytuacjach przestajesz wierzyć, że ktoś jest bezinteresownie miły i nie chce od Ciebie pieniędzy.
Drugiego dnia wyszłam rano na kawę, porozmawiałam ze starszym Panem ze Stanów, który dał mi wskazówkę o bardzo ciekawej trasie. I faktycznie szłam przez fantastyczne miejsca, w połowie zatrzymałam się na lunch i patrząc na pola ryżowe siedziałam tam prawie dwie godziny. Czas na Bali nie istnieje, wszystko toczy się bardzo zwolnionym tempem. Relaks. Bali to doskonałe miejsce do medytacji. Idealne dla mnie.