czwartek, 27 lutego 2014

Pola ryżowe

Hostel, w którym zatrzymałam się w Ubud położony był na skraju miasta, otoczony pięknym ogrodem z przyjemnym miejscem na relaks czy wymianę informacji z innymi podróżnikami. I do tego deszczowe powietrze w bonusie.

Dwa dni w Ubud spędziłam na wędrówkach po okolicznych wioskach. Mała mapka w przewodniku na niewiele się zdała, nie dość że nie była szczegółowa to jeszcze trochę przeterminowana. Z tego względu szłam trochę po omacku przynajmniej dwa razy skręcając w nieodpowiednią stronę. Teoretycznie cała trasa miała wynieść 7 km, ale miałam wrażenie że przeszłam znacznie więcej. Droga wiła się przez malownicze wzgórza, na początku miedzy pięknymi drzewami i rzeką w dole a pózniej przez wioski i pola ryżowe. Ślimaczyłam się w poszukiwaniu świątyni księżyca i jaskini słonia. Byłam jedyną która nie jechała na skuterze. Dodatkowo zobaczyłam kilka innych świątyń oraz miałam prywatne oprowadzanie po polach ryżowy ch za które oczywiście należało zapłacić co łaska, jednak nie mniej niż... Na koniec dnia dopadła mnie złość bo za wszystko trzeba płacić. Przy jaskini słonia, która podobno była samotnią mnichów jakaś starsza Pani nawoływała odwiedzających do pobliskiej kapliczki aby się pomodlić. Odprawiła jakieś rytuały do Buddy i na koniec poprosiła o datek. Po paru takich sytuacjach przestajesz wierzyć, że ktoś jest bezinteresownie miły i nie chce od Ciebie pieniędzy.

Drugiego dnia wyszłam rano na kawę, porozmawiałam ze starszym Panem ze Stanów, który dał mi wskazówkę o bardzo ciekawej trasie. I faktycznie szłam przez fantastyczne miejsca, w połowie zatrzymałam się na lunch i patrząc na pola ryżowe siedziałam tam prawie dwie godziny. Czas na Bali nie istnieje, wszystko toczy się bardzo zwolnionym tempem. Relaks. Bali to doskonałe miejsce do medytacji. Idealne dla mnie.


Ps. Zapomniałam dodać, że z pierwszego dnia przed wyjściem dałam się naciągnąć na lokalnym rynku. Kupiłam małą reklamówkę owoców za 15zł a nie powinnam zapłacić więcej niż 3. 












środa, 26 lutego 2014

Uwielbiam tropikalny deszcz

Zapach tropikalnego deszczu wymieszanego z zapachem przemoczonych roślin i gleby to coś co uwielbiam. Mogłabym siedzieć caly dzień i tylko chłonąć ten niepowtarzalny zapach oraz słuchać jak wielkie krople deszczu odbijają się od liści. Doświadczenie nieporównalne z niczym innym (oczywiście w moim odczuciu).

W miniony czwartek wylądowałam na Bali i odebrało mi mowę. Borneo było miłym doświadczeniem jednak już wysiadając z samolotu i wdychając morskie powietrze wiedziałam, że przyjazd tutaj był dobrym pomysłem. Jedną noc spędziłam w Kucie, miejscowości typowo turystycznej i pierwszym (a dla niektórych może jedynym) przystankiem na Bali. Posiedziałam trochę na plaży, zrobiłam pedicure i manicure za 34 złote łącznie ( bez szału co prawda ale wyszłam z ładnymi kolorami i pomyślałam, że teraz mogę się w pełni wakacjować :)) , odganiałam się od chłopaków zachęcających do lekcji surfowania i pojechałam dalej. Na każdym kroku nakłaniają do zakupów, więc po paru godzinach zostałam właścicielką czterech bransoletek. Oczywiście próbowali mi też wmówić że jedyny transport do innego miasteczka odjeżdża rano i po 12 nie pozostaje mi nic innego jak zamówić taksówkę. Wymeldowałam się z hostelu i z plecakiem ruszyłam na poszukiwanie autobusu. Jeden odjeżdżał po 13 a następny po 16 :) Całe szczęście w ostatniej chwili zmieniłam bilet na drugą opcję, po pierwsze mogłam posiedzieć dłużej na plaży a po drugie bus okazał się prawie pusty podczas gdy we wcześniejszym musiałabym się cisnąć:)

Do hostelu w Ubud dotarłam wczesnym wieczorem, zrobiłam sobie krótki spacer i zjadłam pierwsze typowo indonezyjskie danie Nasi Goreng. Ryż wymieszany z warzywami i kawałkami kurczaka oraz krewetek (chociaż to pewnie zależy od miejsca w którym się je). Nie brzmi może za specjalnie, ale smakuje wyśmienicie i jest idealnie przyprawione.

O tym co oprócz powietrza i deszczu ( który jak na porządny deszcz przystało padał tylko w nocy) zachwyciło mnie na Bali i o tym co jeszcze zobaczyłam napiszę w następnym odcinku.


Odbiór gości hotelowych z lotniska - to tylko 1/3 całej liczby wyczekujących.

Plaża w Kucie

I wejście na nią


piątek, 21 lutego 2014

Jedzonko - post zdjęciowy

Komentarz niepotrzebny ;)




























Orangutany :)




Za chwilę z Kota Kinabalu mam samolot na Bali, więc czas najwyższy napisać co jeszcze udało mi się zobaczyć na Borneo. Zaczęłam od snurkowania przy okolicznych małych wysepkach Sapi i Manukan. Osoby podróżujące w pojedynkę nie mają dużego wyboru i mogą odwiedzić tylko jedną wyspę w ciągu dnia, chyba, że uda im się przyłączyć do jakiejś grupy. Stojąc przy okienku po bilet dostałam propozycję dołączenia do pary która płynęła na dwie wspomniane wcześniej wyspy. Bardzo miłe małżeństwo (może w moim wieku) z Szanghaju. Rafa koralowa przy Sapi była tak piękna i różnorodna że oglądając ją zapomniałam o wszystkim innym i przypiekłam sobie plecy i pośladki. Przez parę dni nie mogłam się o nic opierać ani spać normalnie bo skóra swędziała straszliwie. Nie wiedziałam czy coś po mnie chodzi czy to moje plecy tak szczypią. Dzisiaj jest już odrobinę lepiej. Drugi raz w życiu snurkowałam i drugi popełniłam ten sam błąd. Zapomniałam, że unoszące się na powierzchni ciało jest całkowicie wystawione na słońce, takie mięso na rozgrzanym ruszcie. Do trzech razy sztuka... koszulka obowiązkowa. Nie byłoby tak źle gdybym miała kogoś kto posmarowałby mi spalone plecy jakimś łagodzącym kremikiem. Kolejny minus podróżowania samej ;)

Po wysepkach wsiadłam w autobus i po 7 godzinach oglądania plantacji palmowych przeplatanych lasem znalałam się na wschodzie Borneo, pod Sepilok. Miałam zabukowany nocleg w uroczym resorcie (co za nazwa ;)) w drewnianych domkach, z pięknym ogrodem, mini basenem i najsympatyczniejszą obsługą jaką kiedykolwiek spotkałam. Cały ośrodek położony na skraju lasu, daleko od miasta i spory kawałek od wioski. Idealne miejsce na odpoczynek. Jak na razie jadłam tam też najlepsze dania w Malezji. Jeśli będziecie kiedyś wybierać się w okolice Sepilok to zdecydowanie polecam Sepilok Forest Edge Resort. Jakieś piętnaście minut od tego miejsca znajduje się słynne na całą wyspę centrum rehabilitacji orangutanów. Dwa razy dziennie odbywa się ich karmienie podczas którego te najbardziej inteligentne małpy na świecie przychodzą na specjalną platformę i zajadają się bananami i innymi specjałami. Po pokazie można przejść się po lesie w poszukiwaniu ptaków i hasających między drzewami orangutanów i pawianów. Zobaczyłam tylko jednego ptaka ale za to miałam duże szczęście bo na ścieżkę zszedł jeden mały oraz jeden duży orangutan, więc mogłam zobaczyć je z bliska. To samo spotkało mnie gdy wchodziłam do centrum ochrony niedźwiedzi malajskich (pisałam o nim w poprzednim poście) oraz na drugi dzień w Rainforest Discovery Centre. I znowu miałam szczęście bo właściwie miałam już wychodzić gdy nadle usłyszałam hałas między drzewami. Orangutan zrobił małe przedstawienie, zszedł na dół na poręcz ścieżki i kiedy nadeszło więcej ludzi postanowił pokazać że nie jest maskotką. Nic dziwnego skoro zaczęli pstrykać w niego fleszem. Brak świadomości i odpowiedzialności niektórych turystów jest zatrważająca. (Turystów bo niestety nie można nazwać podróżnikiem kogoś kto będąc w lesie zachowuje się głośno nie respektując podstawowych zasad.)

Było mi tak przyjemnie w tym pseudo hotelu że zostałam w nim trzy noce i na koniec wróciłam do KK.

Nie udało mi się połączyć wczoraj z internetem więc wysyłam ten post już z Bali, jeden dzień pózniej :)






Ps. Dziwne, nie ugryzł mnie ani jeden komar mimo, że nie psikałam się żadnym środkiem ;) I dzięki Bogu nie widziałam do tej pory żadnego karalucha a podobno w Malezji są one największe na świecie. Strach przed nimi powstrzymywał mnie przed przyjazdem tutaj. Nie ma czego się bać :)

środa, 19 lutego 2014

Borneo


Kto by przypuszczał, że kiedykolwiek znajdę się na Borneo. Zawsze wydawało mi się to bardzo egzotyczne i odległe miejsce a prawdopodobieństwo wylądowania tutaj było naprawdę niewielkie, szczególnie biorąc pod uwagę ogrom destynacji które można na świecie odwiedzić.
Borneo w moim wyobrażeniu było wyspą pokrytą w większości gęstą Dżunglą z dzikimi zwierzętami i bujną roślinnością. Tak było jeszcze z 15 czy 20 lat temu. Teraz niestety 80% powierzchni zajmują plantacje palmy, z której produkuje się olej. Wielkie połacie dżungli zostało wykarczowane aby w jej miejsce zasadzić maszynki do robienia pieniędzy. Tym sposobem Malezja jest największym na świecie producentem oleju palmowego.
Całe szczęście są ludzie, którzy ocknęli się w odpowiednim momencie i zaczęli myśleć o ochronie tego co zostało tworząc m.in. centra rehabilitacji zwierząt oraz programy edukacyjne. Jeden z takich ośrodków zrobił na mnie takie wrażenie, że zaczęłam nawet rozważać czy nie zostać z nimi przez jakiś czas jako wolontariuszka. Jest to centrum ochrony najmniejszego na świecie niedźwiedzia malajskiego. Www.bsbcc.org.my. Otwarte dla odwiedzających dopiero w styczniu tego roku zostało utworzone w 2005 roku aby wyszukiwać trzymane jako maskotki niedźwiedzie, leczyć te, które tego wymagają, oswajać z ich naturalnym środowiskiem a następnie uwalniać do dżungli. Na ten ostatni krok potrzeba bardzo dużych nakładów finansowych, ponieważ trzeba założyć zwierzęciu specjalną obrożę, która bedzie monitorowała jego położenie, konieczne jest wynajęcie helikoptera aby przetransportować go tam gdzie nie ma cywilizacji. Pod koniec ubiegłego roku jeden z niedźwiedzi miał zostać uwolniony, ale z uwagi na problem z rządem oraz brak środków akcja została wstrzymana. W celu zebrania pieniędzy umożliwiono oglądanie rehabilitujących się miśków. Większość dotychczasowej pracy była wykonana przez wolontariuszy z całego świata, ponad 800 osób. Naprawdę imponujące. To tylko dowód na to, że każdy ma szansę na danie czegoś od siebie i naprawę kawałka planety. Nawet niewielki wkład ma ogromne znaczenie.






niedziela, 16 lutego 2014

Początek przygody

Jestem w Malezji dopiero kilka dni, przede mną piąta noc, a mam wrażenie, jakbym była tu któryś tydzień. Ciągle się przemieszczam i pewnie stąd to odczucie. Dopiero J. uzmysłowił mi, że nie muszę się spieszyć, że to dopiero początek wyjazdu. Nie muszę się spinać ani tworzyć szczegółowych planów. Luz, pewnych rzeczy i tak się nie przeskoczy, na przykład rozkładu samolotów czy autobusów.
Pierwsze dwie noce spędziłam w Kuala Lumpur. Przeogromne nowoczesne miasto (żyje tu prawie 2 miliony ludzi), którego najważniejsze punkty położone są na szczęście w dosyć bliskiej odległości, w trzech sąsiadujących ze sobą dzielnicach. Przemieszczanie jest łatwe dzięki kolejce naziemnej , która jeździ co chwilę i jest bardzo tania. Bilet w zależności od dystansu kosztuje od 1 MRY do 2.2. Jeśli chodzi o przelicznik to jest to kolejne ułatwienie dla Polaków, 1ringgit to 1,08 złotego, wiec praktycznie można przyjąć, że płacimy w PLN.

Na China Town dałam się namówić na masaż stóp, po którym czułam się jak nowonarodzona :) Próbowałam rożnych lokalnych przysmaków, głównie tych słodkich jak na łasucha przystało, na przykład kokosowych kulek smazonych na oleju, bananów w cieście albo papai w cieście.
Platforma widokowa na Petronas Twin Towers nie zrobiła na mnie aż takiego wrażenia. Fakt, bardzo wysoko i sama konstrukcja zapiera dech w piersiach jednak widok z niej nie jest piorunujący. Za to z zewnątrz coś wspaniałego, piękny kawał architektury ;)

Parę zdjeć z KL


 








środa, 12 lutego 2014

Podwójna dziewczyna po drugiej stronie świata

Kilka miesięcy temu pisałam o tym, że czasami mam wrażenie jakbym składała się z conajmniej dwóch osób. Jedna jest poukładana, rozsądna, całkiem przewidywalna i pełna obaw odnośnie wyboru następnych kroków i podejmowanych przez nią decyzji. Druga jest podstrzelona, nie dbająca o plany, lubiąca zmiany. Są to działania, które można tłumaczyć na dwa sposoby, pierwszy to mniej lub bardziej świadome podążanie za marzeniami i wcześniej wymyślonymi planami a drugi to po prostu jakieś wariactwo i żywiął drzemiący we mnie i co jakiś czas dochodzący do głosu.

Zauważyłam, że druga strona mnie jest swojego rodzaju wentylem pozwalającym zachować równowagę i zdrowy umysł. Skąd takie wnioski? Kiedy mózg rozkminia na pełnych obrotach w poszukiwaniu właściwego rozwiązania, kiedy chcę być doskonała i boję się popełnić błąd lub podjąć niesłuszną decyzję, kiedy każdy kolejny krok wydaje się zły i próba zdecydowania się na coś prowadzi do paraliżu wówczas z pomocą przychodzi moja druga połówka. Niczym Brygada RR zjawia się znikąd i przejmuje stery po rozsądnej wersji Cudawianki.

Nie wiem, może jest to po prostu wynik wcześniejszej analizy, który pojawia się tak niespodziewanie oraz objawia tak intensywnie, że mam wrażenie jakby ktoś inny za mnie zadziałał stawiając mnie w nowej sytuacji i mówiąc "dokonałem wyboru za ciebie, oto nowe okoliczności, pokaż co potrafisz".
No tak, pewnie zadajcie sobie pytanie "o czym ona mówi?". Już tłumaczę, w sobotę z głupia Franc kupiłam bilet do Kuala Lumpur. Bilet z datą powrotu na 11 marca. Miałam dwa dni na spakowanie i zamknięcie kilku spraw. Dałam radę i przede mną pierwsza noc w Malezji :) Jedyny plan to spędzić cześć urlopu w Malezji a drugą cześć w Indonezji. Jutro zobaczę jakie mam opcje.

Tak więc widzicie, nie jest lekko kiedy jest się skomplikowaną istotą, Lądujesz nagle na drugim końcu świata i musisz sobie radzić. :)

Ps. Większość postów będzie pisana przez komórkę, więc wybaczcie jakieś niedociągnięcia czy brak polskich znaków.