poniedziałek, 31 marca 2025

3 razy K czyli o koleżeństwie, konfliktach i książce.

 Marzec oprócz wyjazdu do Włoch był też okazją do koleżeńskich spotkań. Na dzień kobiet pojechałam z koleżankami do Poznania. Pretekstem był koncert Piaska, który dziewczyny chciały zobaczyć. Ja akurat nie chciałam, ale skorzystałam z okazji by spędzić razem czas. Na kolejny weekend zaprosiłam do nas koleżankę z którą znam się z Londynu, a która jeszcze nie widziała naszego domu na wsi. 
Były to przyjemne weekendy, wesołe, z dobrą zabawą, łącznie z rewelacyjną imprezą w klubie Havana, na którą zupełnym przypadkiem trafiłyśmy. Było dużo rozmów i nadrabiania zaległości. Spotkania te przyniosły mi również wiele pytań na temat koleżeńskich relacji. 



Zaczęłam zastanawiać się, jak daleko możemy posunąć się w szczerości, czy w porządku jest zachować pewne sprawy dla siebie i nie dzielić się nimi z przyjaciółką? I czy zostawienie niektórych tematów oznacza, że czegoś się boimy? A czy jeśli się boimy - krytyki, oceniania, dobrych rad - to czy możemy mówić o prawdziwej, głębokiej relacji? o przyjaźni? Gdzie jest granica, czy w ogóle istnieje jakaś granica i definicja, czy może to po prostu indywidualna sprawa dwóch osób, ich charakterów i potrzeb? Parę razy natknęłam się w internecie na stwierdzenie, że prawdziwa przyjaźń to taka, która przetrwa: czas, dystans, milczenie. Zgadzam się z tym jak najbardziej zwłaszcza, że jedna z moich wieloletnich przyjaźni nie przetrwała milczenia. A czy można nie dzielić się wszystkim? Zostawiam to pytanie bez odpowiedzi, lecz bardzo ciekawa jestem opinii innych lub przykładów z życia wziętych. 
Drugie pytanie jakie pojawiło się po tych wspólnych chwilach: "Czy mamy prawo odezwać się w swojej lub czyjejś obronie?". Czy jeśli czujemy się niesprawiedliwie potraktowani lub ocenieni lepiej jest to olać i zostawić temat czy właśnie powiedzieć szczerze, co się myśli i narazić na jeszcze większe niezrozumienie albo nawet przerzucenie odpowiedzialności na nas? Pewnie odpowiedź zależy znowu od danej sytuacji i nie ma tu jedynego słusznego rozwiązania. Czasami chciałabym, żeby takie było. Chciałabym aby człowiek zawsze wiedział jak zareagować. Gdyby tak rozdawali jakieś gotowe scenariusze.

Czytam właśnie książkę "Odwaga bycia nielubianym" autora Kishimi Ichrio. Koleżanka mi poleciła, a ja polecam dalej. Uważam, że dla zdrowia psychicznego każdy powinien ją przeczytać, w szczególności osoby wrażliwe i przejmujące się. Jeszcze nie skończyłam czytać, ponieważ treści zawarte w tej książce wymagają głębszego zastanowienia, przetrawienia a przede wszystkim zapamiętania, wręcz wyrycia sobie w głowie. Pisarz przywołuje teorię Alfreda Adlera, psychologa z epoki Freuda, który wiele problemów ludzkich upatrywał w relacjach i oczekiwaniach. Już samo poznanie tej filozofii pozwala inaczej spojrzeć na konflikty i nasze w nich miejsce. Oczywiście jest to tylko teoria i jak najbardziej można się z nią nie zgadzać, nie akceptować czy wręcz odrzucić jako niedorzeczną. Podejrzewam, że początkowe odrzucenie wydaje się prawdopodobną reakcją, gdyż opisywane podstawy kiepskich relacji burzą znane, powtarzane od wieków normy i schematy.  I tak zgłębiając tę pozycję dochodzę do wniosku, że nauka dystansowania się do niektórych sytuacji i spojrzenie z perspektywy jest niesłychanie pomocną umiejętnością. Szkoda, że w przeszłości nie potrafiłam z większym dystansem patrzeć na czyjeś zachowania, nie potrafiłam nie brać ich do siebie. Pewnie byłoby mi łatwiej.  Tak samo gdyby nie zależało mi na tym, aby inni zawsze sprawiedliwie i zgodnie z prawdą mnie oceniali. A przecież co to za różnica, skoro każdy może mieć swoją wersję prawdy i dla każdego ważna jest tylko ta jego. Powinno być mi to zupełnie obojętne. Tak, w teorii pięknie i łatwo to wygląda, w życiu taka postawa jest nie lada wyzwaniem. Ja lubię wyzwania, więc od dzisiaj do konfliktowych sytuacji mam zamiar podchodzić z jeszcze większą odwagą i dystansem. Nie wchodzić w nie z emocjami, nie roztrząsać, poszukać swojej prawdy i pozwolić innym mieć własną jej wersję. Dam wam znać jeśli kiedykolwiek osiągnę w tej dyscyplinie mistrzostwo. 



Jak widać interakcje z innymi ludźmi mogą być okazją do refleksji, również do autorefleksji. Oczywiście jeśli jesteśmy już na tym etapie i zastanawiamy się czasami nad sobą. Z moich obserwacji wynika, że niektórzy zawsze pozostaną na etapie obwiniania innych, i otaczającego świata, za wszelkie życiowe perypetie, porażki lub zachowanie. I to też jest ok, bo mają swoją drogę do przejścia. Oby tylko nie przyszło mi do głowy aby w to interweniować i wyjeżdżać z sugestiami. Dystans, dystans i jeszcze raz dystans. 
Przypomniał mi się stary film "Dwóch gniewnych ludzi" (org. "Anger management"), w którym główny bohater skazany przez sąd za napady gniewu uczy się panowania nad sobą z pomocą ekscentrycznego psychologa. Słowem kluczem był tam zwrot "gusfraba", który powtarzany kilka razy z rzędu miał przynieść spokój i ukojenie nerwów. Widzieliście? 



Z polecajką dobrej komedii i jeszcze lepszej książki życzę wam dystansu, spokoju i miłego wieczoru.

niedziela, 23 marca 2025

Migawki z Włoch i wiosna! nareszcie wiosna!

Długo trzymałam czytelników bez nowych treści. Nie byłabym sobą, gdybym w ciągu kilku tygodni nie skumulowała planów, których wystarczyłoby na następne miesiące. A później się dziwię, że jakoś nie mogę zapanować nad bieżącym życiem, że nie ma czasu na moje projekty, malowanie, pisanie, o sprzątaniu już zupełnie nie mówiąc. Na koniec zaległam jeszcze na tydzień w łóżku z chorobą. Bywa i tak.

Zacznę może od najbardziej optymistycznego akcentu tj. naszego wyjazdu do Włoch, który po zimie był idealnym doładowaniem baterii. Był to wypad okołoweekendowy, a mimo to poczułam się jak na prawdziwym urlopie. Przede wszystkim z powodu ciepła, które poczuliśmy już po wyjściu z samolotu. Temperatura na południu Włoch, nawet zimą nie spada poniżej 10 stopni,  więc powietrze jest ciepłe, nie trzeba czekać na jego nagrzanie do wiosny. Cudowne uczucie. Chodziliśmy w wiosennych butach i kurtkach, momentami nawet bez nakryć wierzchnich.

Widok na Sycylię
Zobaczcie jaka krystaliczna woda.


Polecieliśmy akurat w ostatni weekend karnawału i na miejscu okazało się, że Włosi świętują te dni. Przebierają swoje dzieci w najróżniejsze kostiumy, rozrzucają confetti i serpentyny na ulicach, organizują parady. Przyjemne się na to patrzyło, zwłaszcza na te wesołe dzieci. W ogóle we Włoszech jest kult dzieci, albo inaczej mówiąc zupełnie inne podejście niż u nas, gdzie nadal, choć coraz mniej, potęguje "dzieci i ryby głosu nie mają". Tam dzieci od urodzenia są częścią rodziny i wychodzą z dorosłymi wszędzie gdzie się da, siedzą razem w restauracjach, zostają z dorosłymi do późnych godzin wieczornych. Młode mamy nie zamykają się w domach i nie izolują siebie i dziecka. I te dzieci, przyzwyczajone od początku do hałaśliwych rozmów, wcale nie zachowują się jakoś specjalnie głośno i nie przeszkadzają ludziom obok. Inna sprawa, że Włochów ogólnie ciężko przekrzyczeć i przegadać. Odmienne podejście do dzieci widać też w ubiorze. Nawet w stosunkowo małym mieście, jakim jest Reggio Calabria, widzieliśmy wiele sklepów z ubraniami dla dzieci. Specjalnie nie piszę "z ubrankami", bo stroje dla dzieci są miniaturką kolekcji dla dorosłych. Eleganckie, z dobrych materiałów, ładnie uszyte. Nie jakieś myszki miki i psie patrole. Wiszą miniaturki płaszczy, sukienek, swetrów. Uwielbiam patrzeć na włoskie dzieci w tych zestawach. Wyrabiają w dzieciach takie poczucie smaku i estetyki od kołyski. Ja jestem tym zachwycona.
Mój zachwyt nad włoską kuchnią również nie maleje. Smaku i zapachu włoskiego espresso nie da się podrobić. Dzień zaczynaliśmy od kawy i croissanta lokalnie nazywanego po prostu rogalikiem czyli cornetto. Dalej w ciągu dnia wjeżdżały lody, przekąski w postaci mini kanapeczek, kolejne kawy lub lekkie piwo. 

Lody rozpływają się w ustach.
Lody w maślanej bułeczce, próbowaliście? Ja pierwszy raz.

Wieczory zgodnie z lokalnym zwyczajem  zaczynaliśmy od aperitifów czyli napoju z alkoholem, którego zadaniem jest pobudzenie apetytu. Wraz z drinkami otrzymujemy małą przekąskę, oliwki, paluchy, orzeszki czy chipsy. Gdy brzuchy są odpowiednio pobudzone a głowy rozluźnione czas na obiadokolację. Nie mieliśmy wiele dni na spróbowanie typowych regionalnych przysmaków. Pierwszego wieczoru trzeba było oczywiście zjeść pizzę, drugiego wybór padł na makaron, a w ostatni zjedliśmy małą focaccię, bo nie byliśmy specjalnie głodni. 

Ach, jaka dobra pizza!
Pyszności! 

Mąż stwierdził, że mógłby przywyknąć do takiego stylu życia, w szczególności do kawy z rogalikiem i tej pogody. Bardzo mnie to cieszy, bo ja już dzisiaj spakowałabym walizki i przeniosła się do Włoch przynajmniej na zimowe miesiące. Znowu nabrałam chęci i motywacji żeby uczyć się włoskiego. Wcześniej myślałam, że raczej nie będę miała jak go używać. A teraz uważam, że warto się uczyć nawet dla satysfakcji. Poza tym nigdy nie wiadomo, kiedy taka umiejętność okaże się przydatna.

Moje ulubione pomarańcze
Soczyste i słodkie pomarańcze prosto z drzewa.

By pozostać dłużej w urlopowym nastroju przywieliśmy sobie kawę, paczkę ciasteczek, pyszny ser a także krem pistacjowy a'la nutella oraz dżem z bergamotki. Taki dobry ten dżem. Przy okazji, potwierdza się powiedzenie, że podróże kształcą. Wcześniej myślałam, że herbata Earl Grey swój aromat zawdzięcza kwiatom o nazwie bergamotka. Zdziwiłam się gdy na targu zobaczyłam, że bergamotka to owoc wyglądający jak połączenie limonki  i pomarańczy. Okazuje się, że aromat do herbaty Earl Grey to olejek ze skórki bergamotki. I właśnie w Kalabrii uprawianych jest najwięcej drzewek pomarańczy bergamoty.

Pomarańcza bergamoty.
Citrus bergamium.

Wracając do naszego wyjazdu to miasta Reggio Calabria jako tako nie polecam. Lata świetności ma 50 lat za sobą, dosłownie, bo większość straszących dzisiaj miejsc, które kiedyś przyciągały turystów zostało wzniesionych w latach siedemdziesiątych. Wówczas jako symbol nowoczesnej, wizjonerskiej architektury, z zastosowaniem szkła i metalu. Dziś budynki zaadaptowali sobie  imigranci. Zobaczyliśmy duże plakaty z informacją, że miasto pozyskało środki na rewitalizację tych miejsc. Przeszliśmy się na północ miasta aby zobaczyć marinę i jachty. Bezpośredniego dojścia do mariny nie znaleźliśmy, jedynie wejście na teren portu skąd odpływają promy m.in na pobliską Sycylię. Tu również wisiał baner z wizualizacją ultranowoczesnego Centrum Kultury Śródziemnomorskiej. Zwróciłam uwagę, że projekt wykonany był przez słynne biuro architektoniczne Zahy Hadid. Odsyłam na ich stronę - spójrzcie sami na ten kosmiczny design. 
Być może powstanie kilku architektonicznych perełek przyciągnie więcej turystów i inwestorów i sprawi, że region nie będzie już tym najbiedniejszym miejscem we Włoszech. Być może jeszcze tam wpadniemy i porównamy. Prawdopodobieństwo jest małe, chętniej odwiedziłabym Sycylię lub inne obszary Kalabrii.

Tyle na dziś. Więcej o marcowych wydarzeniach w kolejnym odcinku. Zostawiam Was w tym włoskim miksie smaków, aromatów i ciekawostek. Taki aperitif o nieprzyzwoitej południowej godzinie, oby pobudził apetyt na podróże.