Marzyło mi się od wielu wielu lat żeby uniezależnić się od miejsca, podróżować i pracować z trasy. Właściwie Anglię opuszczałam z wizją zostania cyfrową nomadką. Chciałam rozkręcić swój biznes, który byłby całkowicie online. Pisałam już, że uwielbiam podróżować, planować wyjazdy, wyszukiwać noclegi czy połączenia. Mogłabym to robić cały czas. Wymyśliłam biznes, który oferował klientom organizowanie wypraw szytych na miarę. Dodatkowo chciałam połączyć to z nauczaniem uważności i stworzyłam zestaw ćwiczeń do wykonania w czasie urlopu. Założyłam w Anglii firmę, stworzyłam stronę internetową i pojechałam na Fuertaventurę. Spakowałam mój niewielki dobytek zebrany podczas emigracji i poleciałam z myślą, że osiedlę się na Kanarach. Marzyłam o tym, żeby cały rok chodzić w klapkach i letnich sukienkach. Zresztą nadal o tym marzę, bo jestem zwolenniczką wolności stóp. Pomieszkałam na FV miesiąc i poleciałam na chwilę do Polski. Z tej chwili zrobiło się kilka tygodni i ostatecznie wróciłam jeszcze na FV, ale już wiedziałam, że na tamten moment, nie było to miejsce dla mnie. Nie do końca miałam sprecyzowaną. wizję, nie miałam doświadczenia w prowadzeniu biznesu, zwłaszcza biznesu online a co najważniejsze czułam się jakaś samotna. Zabrałam walizki i wróciłam do Szczecina.
I tak w rodzinnym mieście zaczęłam pracę jako agentka ubezpieczeniowa. Odkryłam nowy rodzaj pracy, ciekawej i dającej poczucie, że jesteś panią swojego czasu i pracujesz na siebie, że masz zdecydowanie więcej wolności. I tak faktycznie było, jechałam na spotkanie do Koszalina czy Kołobrzegu a w drodze powrotnej opalałam się nad morzem. To była świetna praca, gdyby nie marne zarobki nie wróciłabym do biura. Na dłuższą metę nie mogłam pracować tylko na opłaty, więc niestety zrezygnowałam z wolności na rzecz etatu. Praca w biurze mnie dobijała, siedzenie osiem godzin w zamknięciu, bez możliwości wyjścia na powietrze zdecydowanie nie jest dla mnie. Gdy w 2020 nagle pojawiła się możliwość pracy zdalnej stwierdziłam, że to wspaniałe rozwiązanie i nie chcę wracać do klatki.
Rok niesfornego nietoperza paraliżującego świat, był dla mnie przede wszystkim rokiem, w którym poznałam Męża. Mieszkaliśmy w tym samym budynku, Mąż na górze a ja na dole, niczym w Pawle i Gawle, na szczęście bez polowań i łowienia ryb. To nasze położenie było niezwykle luksusowym rozwiązaniem, szczególnie w czasie, gdy lokale były zamknięte i nie było nawet dokąd chodzić na randki. Mieszkaliśmy tak sobie jedno pod drugim, aż w pewnym momencie los zdecydował za nas, że czas zamieszkać razem w innym miejscu. Skoro miała to być zmiana adresu to w grę wchodziła również zupełna zmiana otoczenia. zwłaszcza, że obydwoje pracowaliśmy zdalnie, więc miasto nas nie ograniczało.
Nagle obudziła się we mnie uśpiona wizja cyfrowej nomadki i zaproponowałam żebyśmy spędzili rok jeżdżąc po Polsce i zatrzymując się na miesiąc czy dwa w nowym miejscu. To dopiero była ekscytacja! Nie dość, że wspólne zamieszkanie to jeszcze spełnienie wyobrażeń o życiu bez korzeni. Wybór padł na początku na okolicę, w której obecnie mieszkamy. Wynajęliśmy lokum tuż nad rzeką, z parkiem po drugiej stronie. Był maj, zielono, pachnąco, śpiew ptaków zamiast budzika. I to zwolnienie tempa! Beztroska, życie w małym miasteczku, gdzie wszystkie zakupy mogliśmy zrobić w obrębie 100 metrów i gdzie ludzie ze sobą rozmawiają. To było trochę jak objawienie, że może istnieć inny rodzaj rzeczywistości do życia, prawdziwa sielanka.
Było pięknie lecz Mąż po miesiącu mieszkania na wynajmowanym uznał, że jednak lepiej mieć własny kąt i swoją bazę, do której można wrócić. Szukaliśmy jednocześnie kolejnych opcji, mieszkań lub domów, które można wynająć na miesiąc albo dwa. Polski rynek nie jest na ten typ najmu przygotowany, zwłaszcza w takich odległych miejscach jak Bieszczady, a marzyła nam się wówczas ściana wschodnia. Mąż rozglądał się w tym samym czasie za domami, i znalazł. Po dwóch miesiącach spędzonych nad rzeką kupiliśmy stary dom, ani się obejrzeliśmy a już mieszkaliśmy na wsi. Po raz drugi nie udało mi się zrealizować wizji przenoszenia się z miejsca na miejsce, spakowania walizki i jechania tam, gdzie dusza zapragnie. Z drugiej strony teraz jest czas na coś innego i jeszcze wszystko przed nami. Na razie mało podróżujemy, konsekwencją reparacji domu jest bowiem konieczność reparacji mocno nadszarpniętego budżetu. Poza tym w dalszym ciągu udoskonalamy przestrzeń wokół nas co pomaga nam niezmiernie w podnoszeniu kreatywności w pozyskiwaniu nowych środków finansowych.
Moja pierwsza samotna próba nie była wystarczająco przemyślania i na tamten moment brakowało mi jakiś wewnętrznych zasobów na totalnie nowy styl życia. Nasza wspólna próba pokazała natomiast, że życie w drodze jest trochę bardziej skomplikowane niż to pierwotnie zakładałam, szczególnie jeśli nie masz swojego miejsca bazowego i do dobrego funkcjonowania potrzebujesz sporego bagażu. Bycie cyfrowym nomadą z pewnością ma sens i jest łatwiejsze, jeśli pracujesz zdalnie, ale dla siebie (kiedy jesteś Youtuberem, Influenserem lub innym Erem, choćby Milionerem). Nie musisz wówczas siedzieć przed ekranem komputera ośmiu godzin i nie potrzebujesz dobrych warunków do pracy. Wtedy faktycznie wystarczyłby mały laptop, kilka ubrań, szczoteczka do zębów i rowery! I sandałki, stroje kąpielowe, kilka książek, kawiarka, młynek do kawy ... i całe mnóstwo innych rzeczy, które uprzyjemniałyby życie w drodze...to już robi się cała przyczepka a my na ten moment, nie mamy nawet haka do samochodu.
Jestem przekonana, że czas na próbę numer trzy nadejdzie, skoro trzecia próba, to może nawet we trójkę. Marzenia się spełniają jednak czasami trzeba na to spełnienie poczekać dłużej i być otwartym na formę realizacji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz