Lato minęło bardzo szybko, trochę w ogrodzie, nad jeziorem, na rowerze, lecz przede wszystkim na wielu spotkaniach i wspólnym działaniu. Miałam wrażenie, że nie zdążyłam porządnie usiąść, poleniuchować a nastała jesień i pora była schować ogrodowe meble, klapki i sukienki. Upłynęło kilka miesięcy od ostatniego wpisu i trochę się bałam, że nie uda mi się tu wrócić a blog zostanie przerwany i ponownie zawiśnie na kilka lat. Zależało mi jednak, żeby tak się nie stało, bo oprócz pisania w pamiętniku lubię też pisać do kogoś. Z tego względu, po wielu działaniach, zawirowaniach, jeżdżeniu w tę i we wtę a także po powrocie z długo wyczekiwanego urlopu wracam do pisania. Jesień i zima to też takie miesiące, w których przyjemnie się w końcu zatrzymać i posiedzieć w domu, więc liczę na więcej czasu.
Letnie miesiące spędzone z rodziną, z koleżankami a także na działaniu w lokalnej społeczności przyniosły mi pomysł na temat tego wpisu. Nie od dziś wiadomo, że człowiek to zwierzę stadne i trudno mu żyć samemu w zupełnej izolacji od społeczeństwa. Oczywiście są mniej lub bardziej towarzyskie osoby, Ci, którzy dążą do spotkań oraz Ci którzy ich unikają. Na przykład Mąż twierdzi, że on nie potrzebuje towarzystwa do szczęścia a do mojej obecności jakoś się przyzwyczaił, uroczy jest w swojej szczerości. I faktycznie nie zależy mu na przebywaniu w większym gronie. Ja jestem bardzo ludziolubna i potrzebuję spotkań. Uwielbiam wydawać przyjęcia, zapraszać gości lub organizować wspólne wyjazdy. (Wyobrażam sobie, że w poprzednim życiu wyprawiałam proszone obiady i rauty.) Gdyby nie remont a później dziury w budżecie i nadal nie wykończony dom pewnie częściej spraszałabym gości (O biedny Mąż!). Przebywanie w towarzystwie dodaje mi energii, a że towarzystwo starannie dobieram i unikam ludzi narzekających czy plotkujących, to nie mam problemu z tzw. wampirami energetycznymi, które energię wysysają. Najczęściej z takich spotkań wracam rozpromieniona i szczęśliwa. Może to ja wysysam energię z ludzi ;) Nikt jeszcze nie wnosił uwag, więc chyba nie. Staram się dzielić swoją radością i optymizmem dlatego podejrzewam, że korzyść ze spotkań jest obupólna.
Jedną z większych obaw, jakie miałam przed wyprowadzką na wieś był potecjalny brak ludzi wokół. Zastanawiałam się, czy z Mężem nie będziemy zupełnie sami na środku niczego, czy będziemy mieć towarzystwo. I nie chodzi nawet o to, że nikogo byśmy nie znali, bo w takiej sytuacji byłam nie raz i udawało mi się stworzyć nowy krąg znajomych, myślałam, że w ogóle będziemy na pustkowiu. Wyobrażenia najczęściej okazują się błędne i niespójne z rzeczywistością, tak było również tym razem. Nasz dom położony jest w centralnej części wsi, więc ludzi wokół mamy sporo. Dodatkowo trafiliśmy na miłych i przyjaznych sąsiadów. Przyjęli nasz bardzo życzliwie, zawsze pomagają, kiedy tego potrzebujemy, jest z kim porozmawiać i się poradzić. Dalsi sąsiedzi również sprawili, że poczuliśmy się jak u siebie, byli szczerze zainteresowani poznaniem nas i zawsze miło spędzamy z nimi czas. Wiedzieliśmy, że nie jesteśmy tu sami i w razie konieczności mamy na kogo liczyć.
Oprócz sąsiadów jest jeszcze jeden towarzyski aspekt w naszej wsi, mianowicie prężnie działające koło gospodyń wiejskich, do którego postanowiłam dołączyć. Nie mamy co prawda gospodarstwa prawdziwie wiejskiego, z żywym inwentarzem, akrami pól i grządek do pielenia. Nie mamy nawet psa ani kota jednak na wsi mieszkamy, więc do gospodyń wiejskich się zaliczam. Prawda jest taka, że żywego inwentarza to już na wsiach prawie nie uświadczysz, lecz to nie wpis o tym. Od prawie dwóch lat biorę udział w różnych wspólnych przedsięwzięciach i od początku zauważyłam, że przyjemnie jest robić coś w gronie kobiet, mieć wspólne zadanie, cel do zrealizowania. To bardzo mobilizuje, jednoczy i jest jeszcze miłym oderwaniem od domowych obowiązków. Dzięki KGW czuję się częścią społeczności i dodatkowo cieszę się, że robię coś dobrego dla innych dedykując swój wolny czas. Właśnie to robimy najczęściej, tworzymy coś dla mieszkańców aby sprawić im radość lub wesprzeć jakiś szczytny cel. Dobrze jest robić coś bezinteresownie dla innych.
Jeśli chodzi o wspólne działanie w kobiecym gronie i czas spędzony razem to z biegiem lat odkryłam, że babskie towarzystwo jest bardzo potrzebne, nie tylko mi, ale ogólnie kobietom. Właściwie od zawsze kobiety siadały razem, pracowały, rozmawiały, dzieliły się i wspierały. Mam wrażenie, że później przyszła moda na indywidualizm, na wyścig szczurów, przepychanie się do celu i zazdrość bo przecież inna może zdobyć coś przed nami. Być może to nie moda a kwestia dostrzeżenia tego co ważne, co tak naprawdę ma znaczenie. Może chodzi o dojrzałość emocjonalną przychodzącą z wiekiem, poznanie siebie i zrozumienie, że inna kobieta niczego nam nie zabierze bo cała moc sprawcza jest w nas. Zrozumiawszy to, możemy otworzyć się na inne kobiety bez lęku, bez obawy czy zazdrości a z ciekawością i chęcią uczenia się od siebie. Warto docenić korzyści płynące z przebywania w kobiecym kręgu i tworzyć takie babskie zgrupowania.
Jeszcze w Szczecinie, w czasie pandemii, kiedy kawiarnie i inne lokale w większości były zamknięte przyszło mi na myśl, że chcę zacząć organizować cykliczne spotkania dla koleżanek. Chciałam umożliwić nam wspólne spędzenie czasu, pobycie razem, porozmawianie i poprawienie sobie humorów w tym depresyjnym czasie. Nazwałam te spotkania "Podwieczorki u Carli" i sądzę, że okazały się być sukcesem, ponieważ grupa (z pewnymi zmianami w składzie) z biegiem lat zmieniła się w moim odczuciu w zgraną paczkę przyjaciółek. W paczkę, w której można być sobą, gdzie nie ma udawania i przede wszystkim nie ma obgadywania czy zazdrości. Jest pozytywny przepływ energii, wsparcie i inspiracja do zmian. Uwielbiam te nasze spotkania. Po przeprowadzce zastanawiałam się czy uda się utrzymać nasze grono i nadal spotykać. Faktycznie z uwagi na odległość nie widzimy się już tak regularnie lecz w zamian zdaża się nam spędzić więcej czasu naraz podczas wspólnych weekendowych wyjazdów. Mąż chętnie mnie wysyła na zloty i mówi "Jedź, na pewno będziesz się dobrze bawić i wrócisz zadowolona". I tak rzeczywiście jest za każdym razem.
Zamykając powoli ten wpis wspomnę o mojej rodzinie, ponieważ tak jak pisałam, udało nam się spędzić sporo letnich dni razem. Dobry był to czas, z jednej strony przywołujący radosne dzieciństwo z drugiej przynoszący refleksję o nowych rolach jakie mamy w dorosłym życiu i zmiany dynamiki rodzinnej jaka za tym idzie. Może kiedyś podejmę ten ciekawy wątek.
Kończąc teraz rozważania na temat nas, zwierząt stadnych a w szczególności stadnych kobiet zachęcam do wyjścia do ludzi nawet wtedy, lub przede wszystkim wtedy, kiedy zasiedzimy się w domu, pod ciepłym kocykiem. Wtedy, gdy wydaje się, że nikogo nie ma wokół nas albo co gorsza, że wszyscy są nie tacy jak (według nas) powinni. Wychodź z inicjatywą i buduj swoje stadko ludzi, z którymi stworzysz wartościowe, pełne uważności relacje, z którymi wymienisz się dobrym słowem, pozytywną energią czy swoim czasem. Daj kawałek siebie i przekonaj się ile sam możesz w stadzie otrzymać.