piątek, 31 stycznia 2025

Nie udawaj, miła nie udawaj lub to nie jest post dla pruderyjnych ludzi.


Wiosną, gdy przeglądałam babskie magazyny, z zamysłem utworzenia mapy marzeń, a następnie napisałam jeden z najczęściej czytanych postów pt "Wnętrza magazynów lub bądź swoją bohaterką" , natknęłam się na artykuł na temat seksualności. Były to lutowe pisma stąd banalnie, z okazji Walentynek, mnóstwo tematów o miłości, również tej cielesnej. Wyczytałam wówczas, że 80% kobiet udaje orgazm. Był to dla mnie szokers, po pierwsze, że aż tyle z nich, po drugie skąd oni to wiedzą, po trzecie dlaczego? Miałam chęć o tym napisać, ale tak schodziło, pojawiały się inne pomysły i ten temat wisiał aż do teraz, do momentu, kiedy dobitnie przypomniał mi o nim film.

W ubiegłym tygodniu byliśmy z Mężem w kinie na "Babygirl". Skusiła mnie Nicole Kidman i po trosze Antonio Banderas. Nie rozczarowaliśmy się (a różnie to ze współczesnymi filmami bywa), wręcz przeciwnie, film bardzo nam się podobał i wszystkim go polecam, świetna gra aktorów, bardzo dobra muzyka i przede wszystkim ciekawa historia i ważny temat.




A tematem przewodnim, w skrócie, nie zdradzając szczegółów, jest odwaga bycia sobą w kontekście seksualnym. Z jednej strony historia traktuje o udawaniu, braku odwagi rozmawiania o swoich odczuciach, doznaniach lub ich braku, z drugiej o odkrywaniu własnych pragnień i tego co skrywane, jak również o otwarciu się na dzielenie się tym z drugą połówką. 

Wracając do mojego pytania "dlaczego kobiety udają?", z artykułu wynikało, że przyczyną udawania orgazmów jest obawa przed sprawieniem mężczyźnie przykrości. Przyjmuję takie wyjaśnienie bo pewnie byłoby im faktycznie przykro. Uważam jednak, że jest ono mocno powierzchowne. Sądzę, że głębszą przyczyną jest lęk przed odrzuceniem, przed brakiem akceptacji, przed reakcją w ogóle. Niepojęta sprzeczność. Wciskają nam wszędobylską nagość i wulgarność, w mediach obserwujemy zero zahamowań i wstydu. Mówi się o równości, wolności, bezpruderyjności. Natomiast jak przyjdzie co do czego, to w domach i sypialniach nadal gramy te bezkonfliktowe udające orgazm i szereg innych rzeczy. Co takie udawanie daje, oprócz ewidentnego świętego spokoju?

Smutny jest to obraz, w którym nie kochamy siebie i drugiej osoby na tyle, by ufać i być szczerym. Ufać przede wszystkim temu, że miłość jest wystarczająco mocna, by pokazać swoją prawdziwą twarz.

Moim zdaniem sprawy łóżkowe to jeden z aspektów, ogromnie ważnych, lecz nie jedynych w życiu, w których potrzeba odwagi bycia sobą. Kim jesteśmy, jeśli nie przyznajemy się przed sobą o pragnieniach jakie mamy, o marzeniach, o niewygodach i tym co nam nie odpowiada lub co uwielbiamy? Jakąś półwersją siebie? Postacią dostosowaną do oczekiwań innych, zlęknioną, zapadającą się do środka coraz bardziej z obawy, że pewnego dnia, ktoś odkryje kim naprawdę jest. Boimy się, że ta odkryta wersja nie będzie pasowała do tego, co o sobie mówiliśmy, jak się zachowywaliśmy (my kobiety i mężczyźni, bo sprawa dotyczyć może wszystkich).

Prawda jest taka, że ja też nie zawsze byłam otwarta i bałam się pokazywać prawdziwą wersję siebie. Raczej niewiele osób ma od początku tak silną osobowość i tak mocno wierzy w siebie i w to, że jest wystarczający, aby zawsze, bez ogródek mówić co jej leży na wątrobie lub co myśli. To przychodzi z czasem, z kolejnymi relacjami, z każdym przerobionym "szkoleniem rozwojowym" o sobie, przede wszystkim przychodzi to wraz z pokochaniem siebie. 
Jakoś bezsensownie, pytana o coś, w pierwszym odruchu chciałam odpowiedzieć tak, żeby się przypodobać, by zadowolić drugą osobę. Bałam się, że będąc sobą nie będę idealna. (Czego to ludzie nie mają w głowach!) . Ktoś powiedział mi wówczas bardzo mądrą rzecz, która wryła mi się w pamięć i była początkiem mojej transformacji. To zdanie brzmiało mniej więcej tak: "Udając i nie będąc sobą oszukujesz partnera i nie dajesz mu wolności wyboru. Nie pozwalasz mu poznać tego kim jesteś i zdecydować czy to mu odpowiada." To była eureka - "Aha, to o to chodzi w relacjach! po prostu być sobą!". Olśnienie! To stwierdzenie mocno zmieniło moje podejście. Bo czy można się z nim nie zgodzić?

Minęło wiele lat zanim w pełni odważyłam się być sobą. Nauczyłam się być sobą w związku, w układach koleżeńskich, w pracy. Od paru lat moim głównym celem było życie w swojej prawdzie. A co to niby znaczy? Dla mnie to działanie zgodnie ze swoim wnętrzem, podejmowanie samodzielnych decyzji. Odważne mówienie o swoich poglądach, zwłaszcza kiedy są niepopularne. To mieć czelność myśleć niezgodnie z  obowiązującą "poprawnością polityczną". To ryzykować i mówić, że coś się nie podoba, że jakiegoś zachowania sobie nie życzymy, nawet gdy to grozi zakończeniem znajomości lub oderwaniem nam etykiety "o, to ta miła osoba" . To jest dla mnie życie w swojej prawdzie. Czasami bycie sobą jest trudne, jak by nie patrzeć jesteśmy częścią stada i zależy nam na dobrej w niej pozycji. Uważam jednak że, mimo trudności, warto starać się żyć i działać zgodnie z naszym wnętrzem, nawet za cenę bycia czarną owcą.

Na koniec zachęcam jeszcze raz do obejrzenia "Babygirl" . Życzę, aby film ten był dla was bodźcem do dyskusji, do przemyśleń i refleksji. Parafrazując jeszcze słowa Grechuty "nie udawaj, miła nie udawaj", bądź sobą nawet gdy "nie wypada".


poniedziałek, 6 stycznia 2025

Królu złoty!

Dlaczego mamy dzień wolny na okoliczność święta Trzech Króli? Wydawało mi się, że to w ogóle nie ma sensu, że to zmarnowany dzień, bo po Bożym Narodzeniu i Sylwestrze ludzie i tak są spłukani i raczej nie wykorzystają wolnego sensownie, tylko przesiedzą w domu. Oczywiście, dla podróżniczki, spędzenie dnia wolnego w domu jest marnowaniem szansy na urlop i odskocznię od braku słońca. Przeczytałam, że Święto Trzech Króli było dniem ustawowo wolnym aż do 1960 roku, potem ówczesna władza postanowiła to zmienić. Nie pamiętam tych czasów, dlatego byłam mocno zdziwiona, gdy w 2011 roku ogłoszono, że mamy ponownie je obchodzić. Sądziłam, że z religijnego punktu widzenia Wielki Piątek postawiłabym wyżej w hierarchii. Okazuje się, że Trzech Króli kończy okres Bożego Narodzenia i jest w kościele ważnym dniem. Siedzę więc w domu pod kocykiem i wyjadam pierniki. Chciałam zabrać się za robotę i rozebrać w weekend choinkę, która chyli się ku upadkowi. To wcale nie jest przenośnia, pień był ścięty po skosie co sprawiło, że podstawa nie była stabilna. Któregoś dnia obudziliśmy się, a choinka zamiata podłogę. Ustawiliśmy ją do pionu lecz ona zdecydowanie preferuje w tym roku pozycję półleżącą i znowu się pokłada. To w sumie tak jak ja, od Świąt wyleguję się pod kocykiem i nie bardzo mam ochotę gdziekolwiek wychodzić. Wracając do Trzech Króli, to nawet Mąż uznał, że nie można rozebrać choinki przed tym dniem, bo wyczytał, że tak mówi tradycja. Trzymam się więc tradycji, zaparzyłam kubek gorącej herbaty i siup, powrót na sofę. 

Czasami, siedząc na kanapie odpowiednio długo, dochodzisz do momentu, kiedy "wyoglądasz" wszystkie filmy,  zaczynasz zasypiać nad książką, herbata wystygła a na kolejnego piernika nie masz ochoty. I jeśli przetrzymasz ten moment i dalej pozwolisz sobie na relaks wówczas, pojawiają się ciekawe myśli na różne tematy. Zaczęłam zastanawiać się nad rokiem, który tak leniwie się rozkręca. Zapytałam siebie, czego chciałabym w tym roku spróbować i czego się nauczyć, jaki chciałabym, aby był ten 2025.  Przyszła mi też taka myśl: gdyby to nam mieli przynieść dary to czego byśmy sobie życzyli?  Na pewno mamy na to odpowiedź z długą listą, różnych rzeczy. Ja nie pogardziłabym biletem do opery, nowym komputerem, albo domem nad oceanem, w którym spędzałabym z Mężem zimy. Takie przyziemne potrzeby :D 
A co, jeśli to my sami możemy sobie przynieść dary? Na plecach nie dałabym rady przenieść domu, nawet takiego z bambusa i trzciny, lecz ile jest darów, które sama sobie mogę podarować. Wyobraź sobie taką sytuację: jedziesz przez pustynię na wielbłądzie, szukasz kogoś, kto się urodził i ma przynieść nowe, oczekiwane, lepsze. Znajdujesz to miejsce, podchodzisz bliżej, zaglądasz przez okienko, a tam Ty sam. Ty sam jesteś tym nowym, wyczekiwanym, wyjątkowym. Jesteś lepszą wersją siebie. Przecież można by tak zinterpretować to święto. Jest nowy rok, nowe możliwości, i my w tym wszystkim nowi, z mocą zmian, z mocą podarowania sobie czegoś pięknego i nietypowego, z miłością i troską. I tak nowa wersja Ciebie siedzi i czeka na to co jej podarujesz. Jakie więc dary przyniesiesz sobie samemu w tym 2025 roku?

W jakim obszarze życia chcesz wprowadzić nową jakość? Może tym obszarem jest rodzina, może chcesz spędzać więcej wartościowego czasu, z osobą, którą kochasz, z najbliższymi, może przybliżyć relacje ze znajomymi? Tym obszarem może być Twoje samopoczucie, czy chcesz wprowadzić jakość do sposobu w jaki odpoczywasz? Czy faktycznie czujesz się wypoczęty, zrelaksowany, dotleniony? Czy poleciłbyś go osobie, na której Ci zależy? A obszar jakim jest Twoje ciało? Zastanawiałeś się nad tym, co właściwie jesz i co to znaczy dla Twojego ciała lub zdrowia? Poświęciłeś kiedykolwiek czas na zaobserwowanie jaki rodzaj jedzenia najbardziej Ci służy, po czym masz najwięcej energii i czujesz się lekko? Być może chcesz lepszej jakości w sposobie spędzania wolnego czasu lub tego jak pracujesz? Chcesz zdobywać nowe umiejętności, doświadczać, otaczać się pięknem albo na przykład bardziej efektywne pracować i mieć do pracy więcej dystansu? Obszarów i darów jest całe mnóstwo, chyba nieskończoność konfiguracji, dostosowane do konkretnej osoby i jej potrzeb.

Można te propozycje porównać do postanowień noworocznych, brzmią podobnie. Jednak postanowienia rzadko kiedy są skuteczne i nawet, jeśli uda się je wprowadzić w życie, zwykle szybko wracamy na stare tory. Są mało skuteczne, bo komfort starego i znanego jest zbyt przyjemny. Teoretycznie coś się nam nie podoba, ale mamy na co ponarzekać i możemy zrzucić winę na niesprzyjające okoliczności, pozostając w roli ofiary.
Natomiast to, o czym piszę, to nie postanowienia, jakieś tam słowa rzucone na wiatr, spisane w kalendarzu pierwszego stycznia. To, o czym piszę, jest darem. Wyjściowa pozycja jest zupełnie inna, możemy i decydujemy ofiarować sobie prezent, z troski, z uważności, z miłości do nas samych, do naszego życia. Nie musimy, bo bez tego też jest ok, lecz chcemy. Chcielibyśmy otrzymać taki wyjątkowy prezent od kogoś, chcielibyśmy, żeby ktoś się nami zaopiekował, zajął. A przecież tym kimś powinniśmy być my sami. Jeśli sami nie jesteśmy w stanie podarować sobie chociaż trochę czasu, uwagi, troski, która poprawi jakość naszego życia, to nie oczekujmy, że trzech króli zrobi to za nas. (I nie chodzi o to, że ktoś, jakiś król, nie chce nam tego dać. Jest duże prawdopodobieństwo, że chce i zapewne by dał. Problem w tym, że skoro Ty sobie nie dajesz, to nie umiesz przyjąć daru, nie jesteś gotowy na takie dobroci.) 
Ty jesteś swoim królem, możesz przynieść sobie najpiękniejszy prezent, dar jakim jest moc sprawcza. Możesz wypełnić swoje życie nową jakością, choćby było to na początek coś tak małego, jak dziesięć minut w ciszy czy pięć minut tańca przy ulubionej piosence. Cokolwiek, drobnostka, który sprawi, że poczujesz się przyjemnie bo będzie to specjalny dar od Ciebie dla Ciebie. Nieśmy sobie dary, dzisiaj, jutro, przez cały ten rok!




róże
W tym roku, chcę mieć jeszcze więcej kwiatów wokół siebie.