Marzec oprócz wyjazdu do Włoch był też okazją do koleżeńskich spotkań. Na dzień kobiet pojechałam z koleżankami do Poznania. Pretekstem był koncert Piaska, który dziewczyny chciały zobaczyć. Ja akurat nie chciałam, ale skorzystałam z okazji by spędzić razem czas. Na kolejny weekend zaprosiłam do nas koleżankę z którą znam się z Londynu, a która jeszcze nie widziała naszego domu na wsi.
Były to przyjemne weekendy, wesołe, z dobrą zabawą, łącznie z rewelacyjną imprezą w klubie Havana, na którą zupełnym przypadkiem trafiłyśmy. Było dużo rozmów i nadrabiania zaległości. Spotkania te przyniosły mi również wiele pytań na temat koleżeńskich relacji.
Zaczęłam zastanawiać się, jak daleko możemy posunąć się w szczerości, czy w porządku jest zachować pewne sprawy dla siebie i nie dzielić się nimi z przyjaciółką? I czy zostawienie niektórych tematów oznacza, że czegoś się boimy? A czy jeśli się boimy - krytyki, oceniania, dobrych rad - to czy możemy mówić o prawdziwej, głębokiej relacji? o przyjaźni? Gdzie jest granica, czy w ogóle istnieje jakaś granica i definicja, czy może to po prostu indywidualna sprawa dwóch osób, ich charakterów i potrzeb? Parę razy natknęłam się w internecie na stwierdzenie, że prawdziwa przyjaźń to taka, która przetrwa: czas, dystans, milczenie. Zgadzam się z tym jak najbardziej zwłaszcza, że jedna z moich wieloletnich przyjaźni nie przetrwała milczenia. A czy można nie dzielić się wszystkim? Zostawiam to pytanie bez odpowiedzi, lecz bardzo ciekawa jestem opinii innych lub przykładów z życia wziętych.
Drugie pytanie jakie pojawiło się po tych wspólnych chwilach: "Czy mamy prawo odezwać się w swojej lub czyjejś obronie?". Czy jeśli czujemy się niesprawiedliwie potraktowani lub ocenieni lepiej jest to olać i zostawić temat czy właśnie powiedzieć szczerze, co się myśli i narazić na jeszcze większe niezrozumienie albo nawet przerzucenie odpowiedzialności na nas? Pewnie odpowiedź zależy znowu od danej sytuacji i nie ma tu jedynego słusznego rozwiązania. Czasami chciałabym, żeby takie było. Chciałabym aby człowiek zawsze wiedział jak zareagować. Gdyby tak rozdawali jakieś gotowe scenariusze.
Czytam właśnie książkę "Odwaga bycia nielubianym" autora Kishimi Ichrio. Koleżanka mi poleciła, a ja polecam dalej. Uważam, że dla zdrowia psychicznego każdy powinien ją przeczytać, w szczególności osoby wrażliwe i przejmujące się. Jeszcze nie skończyłam czytać, ponieważ treści zawarte w tej książce wymagają głębszego zastanowienia, przetrawienia a przede wszystkim zapamiętania, wręcz wyrycia sobie w głowie. Pisarz przywołuje teorię Alfreda Adlera, psychologa z epoki Freuda, który wiele problemów ludzkich upatrywał w relacjach i oczekiwaniach. Już samo poznanie tej filozofii pozwala inaczej spojrzeć na konflikty i nasze w nich miejsce. Oczywiście jest to tylko teoria i jak najbardziej można się z nią nie zgadzać, nie akceptować czy wręcz odrzucić jako niedorzeczną. Podejrzewam, że początkowe odrzucenie wydaje się prawdopodobną reakcją, gdyż opisywane podstawy kiepskich relacji burzą znane, powtarzane od wieków normy i schematy. I tak zgłębiając tę pozycję dochodzę do wniosku, że nauka dystansowania się do niektórych sytuacji i spojrzenie z perspektywy jest niesłychanie pomocną umiejętnością. Szkoda, że w przeszłości nie potrafiłam z większym dystansem patrzeć na czyjeś zachowania, nie potrafiłam nie brać ich do siebie. Pewnie byłoby mi łatwiej. Tak samo gdyby nie zależało mi na tym, aby inni zawsze sprawiedliwie i zgodnie z prawdą mnie oceniali. A przecież co to za różnica, skoro każdy może mieć swoją wersję prawdy i dla każdego ważna jest tylko ta jego. Powinno być mi to zupełnie obojętne. Tak, w teorii pięknie i łatwo to wygląda, w życiu taka postawa jest nie lada wyzwaniem. Ja lubię wyzwania, więc od dzisiaj do konfliktowych sytuacji mam zamiar podchodzić z jeszcze większą odwagą i dystansem. Nie wchodzić w nie z emocjami, nie roztrząsać, poszukać swojej prawdy i pozwolić innym mieć własną jej wersję. Dam wam znać jeśli kiedykolwiek osiągnę w tej dyscyplinie mistrzostwo.
Przypomniał mi się stary film "Dwóch gniewnych ludzi" (org. "Anger management"), w którym główny bohater skazany przez sąd za napady gniewu uczy się panowania nad sobą z pomocą ekscentrycznego psychologa. Słowem kluczem był tam zwrot "gusfraba", który powtarzany kilka razy z rzędu miał przynieść spokój i ukojenie nerwów. Widzieliście?
Z polecajką dobrej komedii i jeszcze lepszej książki życzę wam dystansu, spokoju i miłego wieczoru.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz