sobota, 31 maja 2025

Do Bydgoszczy będę jeździł! lub o kiełbasie wyborczej z przymrużeniem oka.

 Kto z nas nie pamięta tego kultowego tekstu z filmu "Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz". Wcale się nie dziwię, bo z Bydgoszczy przywieźliśmy rewelacyjną, prawdziwą kiełbasę bez konserwantów oraz pyszne wędliny. Chętnie bym po nie wróciła. Po majówkowych rozczarowaniach kiełbasą z grilla, postanowiłam, że prędko kiełbasy nie zjem. Mimo, że nie były z sieciowego sklepu to jedna smakowała jak parówka a druga była bez smaku. I tak człowiek robi zakupy w nadziei, że zje coś dobrego, a tu takie rozczarowanie. Przecież pieczonej kiełbasy się nie odniesie.

Tymczasem kiełbasa z Bydgoszczy, kupiona w małym sklepie garmażeryjnym, była taka jakiej się spodziewaliśmy, z kawałków prawdziwego mięsa, smaczna, bez chemii.  I na taką kiełbasę mogłabym postawić, oddać swój głos w rankingu. Tymczasem z każdej strony każą nam wybierać mniejsze zło. A ja tak nie chcę, chcę głosować na najwyższą jakość i na to, na czym mi zależy. I nie jest to ani zmielona z budą kiełbasa, która kiedyś nazywała się śląska, ani też bezsmakowa kiełbasa bez nazwy. Wolę nie jeść wcale i wcale nie głosować. Ktoś się może śmiać, że myślę o tym co jem, lecz czy jesteśmy świnią, żeby jeść wszystko co ktoś nam wrzuci do koryta? Wystawią Ci parówkę i pasztetową do wyścigu  i każą wybierać co lepsze. Nie ma mowy, jedno i drugie mi nie służy. Wolałabym żeby reprezentowała mnie luksusowa szynka. Żeby nie było, czasami jem parówkę i pasztetową też bym zjadła. Natomiast jak już kupuję to takie ze 100% mięsa, bez cukru i chemii. A tu? Skąd mam wiedzieć co jest w środku? Niespójny, chorągiewkowy salceson i szemrana, rozmemłana metka. Ach te mięsne wybory...

Wracając do przyjemności, Bydgoszcz nas zachwyciła. Byliśmy tam przejazdem w czasie pandemii lecz wówczas, nie było mowy o oglądaniu. Ledwo znaleźliśmy miejsce z jedzeniem na wynos. Drugi raz byłam z koleżanką, ale wtedy skupiałam się bardziej na rozmowach, poza tym akurat się rozchorowałam, więc nie byłam w formie na eksplorowanie miasta. A teraz, w połowie maja, w wyjątkowo ładny weekend, Mąż zabrał mnie do Bydgoszczy a konkretnie do bydgoskiej opery. Nigdy wcześniej nie byłam w operze i od paru lat myślałam by się wybrać, więc Mąż wspaniałomyślnie zrobił mi taki prezent urodzinowy.  

Jak już robić coś pierwszy raz to tam, gdzie jest dobra jakość, to moja filozofia. Opera Nova jest niedawno wybudowanym, ciekawie zaprojektowanym budynkiem, z pięknym, przestronnym wnętrzem, bardzo dobrą akustyką. Przyjemnie było tam pójść. Opera (Mąż wybrał Fausta) również zrobiła na nas wrażenie i chętnie wybierzemy się na następną. Jednak muzyka klasyczna i orkiestra na żywo to zupełnie inny wymiar doznań.

Sobotę spędziliśmy na zupełnym luzie, Nocowaliśmy w malutkim apartamencie przy ulicy Gdańskiej. Blisko do centrum, blisko do wielu pięknych kawiarni. Jedną, o nazwie "Fanaberia", z niesamowitym ogrodem, przemiłą obsługą i klimatycznym wnętrzem, mieliśmy w tym samym podwórzu, w którym mieścił się nasz 'hotel".  

Ogród Fanaberii 

Mąż przyniósł rano kawę z kawiarni, więc dzień zaczął się idealnie. Kolejno, poszliśmy na śniadanie do "Pomorskiej 15" - artystyczne miejsce z obrazami, kwiatami w wazonach i bardzo smacznymi bajglami.  

Wszędzie kwiaty i obrazy - Pomorska 15

A no tak, przed jedzeniem kupiliśmy słynną kiełbasę, w sklepiku umieszczonym tuż przy naszej bramie.  Niespiesznie obejrzeliśmy meble w sklepie z antykami, połaziliśmy bez konkretnego celu oglądając miasto by następnie wylądować na drugiej kawie w Fanaberii i drzemce po pysznym cieście, jakie tam serwują.

Pyszna kawa i ciasto w Fanaberii 

Rzutem na taśmę (bo na 16 też można prawie zaspać ;)) spotkaliśmy się z koleżanką, która pokazała nam Bydgoszcz z trochę innej strony.  Świeciło słońce, było dużo ludzi, lecz nie dzikie tłumy, przyjemna atmosfera weekendowego luzu. Spodobała nam się architektura, klimatyczne kamienice z pięknymi fasadami, trochę industrialnych budynków, gdzieniegdzie małe domki jeszcze z wcześniejszych czasów. Całość tworzy ciekawy krajobraz. 
Wieczorem podążając za instynktem i nosem, który wychwycił ładny zapach, trafiliśmy na azjatyckie jedzenie do New China Town. I znowu pozytywne wrażenia. Pyszne jedzenie, bardzo miła obsługa i taki klimat spokoju, którego chce się doświadczać w restauracji. Miejsce godne uwagi. Pierwotna wizja zakładała, że pójdziemy jeszcze do klubu, lecz z pełnymi brzuchami zalegliśmy na sofie i bez wyrzutów sumienia zakończyliśmy ten przemiły dzień. 
W niedzielę zdążyłam jeszcze odkryć przepiękny park i ciekawy zaułek ze sztuką, dosłownie 100 metrów od nas. 

Dużo w tym prawdy.

Po śniadaniu ruszyliśmy do domu, wypoczęci i zadowoleni. Po prawie dwóch miesiącach intensywnej pracy i natłoku spraw, bardzo potrzebowałam oderwać się od rzeczywistości. Takie weekendowe wypady niesamowicie  ładują baterie. 

Takie cuda w parku.

Teraz też ładuję baterię opalając nogi w ogrodzie i pisząc te wspominki. Udało mi się nawet zapomnieć o jutrzejszych, nieszczęsnych wyborach bez wyboru i naczyniach w zlewie. Swoją drogą, ostatni dzień maja jest pierwszym dniem, w którym odważyłam się ubrać krótkie spodenki i klapki. Cóż to był za zimny maj. To chyba te nasze niezliczone eko-podatki i zakrętki przyczepione na stałe do butelek powstrzymały globalne ocieplenie ;)  



środa, 7 maja 2025

Sponsorem dzisiejszego odcinka jest litera Z jak zmiana.


Jesteśmy już w maju, piątym miesiącu roku, w poniedziałek był piąty dzień miesiąca, same piątki. Ja też według numerologii jestem piątką. Nie oznaczało to samych piątek w szkole, chociaż wiele ich dostawiałam, zwłaszcza w podstawówce. Byłam dosyć pilną uczennicą, z silnym poczuciem obowiązku i autorytetu, lecz jednocześnie nie byłam kujonem i jak klasa uciekała z lekcji to ja byłam pierwsza. Mam w głowie taką scenę: wracam z wagarów, zadowolona macham mojej mamie, która akurat wyszła na balkon, a mama ze srogą miną grozi palcem. Mama pracowała w szkole, w której się uczyłam, więc nauczycielki zdążyły jej przekazać co jej córka wyprawia. Wiadomo, że wagary nie są godne pochwały lecz z drugiej strony po to jest dzieciństwo żeby próbować i psocić. Do dzisiaj nie rozumiem dzieci, które wtedy zostały na lekcji i nie uciekły z większością. Jednak moje poczucie obowiązku nie było na tyle silne, by wygrać z chęcią przynależności do grupy oraz z uczuciem ekscytacji na myśl o przygodzie. Przygody uwielbiam do dziś i w życiu na wsi trochę mi ich brakuje, szczególnie ostatnio, zasiedziałam się za bardzo.

Wracając do piątki, kto interesuje się numerologią ten wie, że piątka oznacza zmianę. Moje drugie imię to zmiana i Ci, którzy zdążyli mnie lepiej poznać z pewnością wiedzą, że stagnacja na dłuższą metę mnie dobija i odbiera motywację. Nowości z kolei dodają mi energii i nakręcają do działania. To cud, że w obecnej pracy jestem już ponad trzy lata, trzy lata mieszkamy też na naszej wsi. Piątkowa wibracja zaczyna już swoje oddziaływanie i woła do zmian, oczywiście nie w zakresie zmiany domu a zajęcia. (Chociaż gdybym miała teraz zbędny milion lub dwa to pewnie i dom bym zmieniła, marzy mi się jeszcze więcej przestrzeni i widok na morze.)

                                   

Rok 2025, jak być może czytaliście, jest numerem 9, oznaczającym zakończenie. Jest rokiem, w którym zamykają się sprawy, kończą relacje, niekorzystne układy, jest czasem domknięcia rozdziałów, przejścia przez drzwi z napisem "koniec". Tym bardziej czuję, że maj będzie rewolucyjny, zakończy pewien rozdział a rozpocznie nowy.

Jestem bardzo wdzięczna za zmiany, jakie od kwietnia nastąpiły w mojej pracy. Nie pamiętam, czy miałam okazję o tym wspomnieć, prawdopodobnie nie. W poprzednim miesiącu dostałam zupełnie nowe obowiązki i nagle z pracy "lekkiej, łatwej i przyjemnej" wylądowałam z zadaniami, skomplikowanymi, wymagającymi i do tego nudnymi. Korpo zawsze wie jak zmotywować pracownika, dlatego potrojenie ilości pracy powiązane było z jednoczesnym obniżeniem pensji. Taki peszek, że obecnie nie przysługuje mi już dodatek językowy, bo nie pracuję po niemiecku a jedynie po angielsku. W dzisiejszych czasach zakłada się, że angielski zna każdy. W każdym razie kwiecień był dobijający, stąd też zaledwie jeden wpis na blogu.  Zmęczenie, irytacja i bunt niezadowolonej dziewczynki sprawiły, że doznałam oświecenia. Zaczęłam myśleć o całej sytuacji i uznałam, że to znak z góry. Taki kopniak od wszechświata, który ma sprawić, że podejmę pewne decyzje. Oprócz beznadziejnej pracy podesłał jeszcze wiadomość o dotacjach do własnej działalności, które obecnie wystartowały. To razem spowodowało, że zaczęłam działać.

Majówkę oprócz przyjemności użyłam na wyszukiwanie informacji i tworzenie biznesplanu oraz wstępnych kosztów remontu. Z Mężem od dawna polujemy na pewien budynek pod kawiarnię, więc trzeba było obliczyć czy nasza wiza ma sens. Piąty dzień maja był przełomowym momentem. Pojechałam do urzędów dowiedzieć się o różne kwestie związane z inwestycją, a wieczorem spotkałam się ze znajmomym w sprawie zmiany pracy. Uznałam, że to koniec siedzenia z założonymi rękami, czas działać na wielu frontach. Nie od dzisiaj wiadomo, że kilka źródeł dochodu jest lepsze niż jedno. Będę rozkręcać kawiarnię i pracować w innymi miejscu jednocześnie lecz swoich zasadach. Do tego tworzę treści na moich profilach społecznościowych. (Zapraszam na Youtube i Instagram na @biegajacapopolach oraz na Instagram na profile @borntowearchanel i @cafenaluzie.conceptstore). Oczywiście nie oznacza to, że złożyłam wypowiedzenie, zdecydowałam się na zmianę a reszta to sprawy techniczne, same się ułożą. Takie to następują przewroty a wraz z nimi ekscytacja i zastrzyk pozytywnej energii. Dzieje się, znowu się dzieje! Za długo nudzić się nie lubię.


Jeśli również czujecie, że macie przeogromną chęć na zmiany, ale nadal boicie się podjąć decyzję i zrobić pierwszy krok, to pamiętajcie, że teraz jest ku temu najbardziej sprzyjający czas. Nie pisz czarnych scenariuszy tylko zaufaj, że ze wszystkim sobie poradzisz. Tak jak w przeszłości, zawsze nadchodzą zmiany, nowości i zawsze jakoś sobie z tym radzimy, dodatkowo bogacąc się o doświadczenia. Jak to Mąż 
słusznie zauważył, czas i tak mija, więc czy to zrobisz czy nie to czas minie. Jeśli nie zrobisz, to za parę lat będzesz wypominać sobie "a mogłam działać". Działam więc z wiarą, że wszechświat mi sprzyja. Wy też w to uwierzcie i weźcie sprawy w swoje ręce. 


piątek, 18 kwietnia 2025

Nowa wersja siebie lub rozkwitnij wraz z wiosną!

Nieraz, między wierszami, pisałam o tworzeniu nowej wersji samego siebie. O tym, że mamy moc by wziąć sprawy w swoje ręce i zmienić to, co nam nie pasuje, zostawić to, co już nam nie sprzyja i żyć inaczej. Mam misję przypominania ludziom, że ich życie zależy od nich i nie jest dziełem przypadku, lecz aktywnych działań a przede wszystkim myśli, które generujemy w głowie. Tym razem cały post poświęcam temu tematowi. Sądzę, że dzisiejszy wpis może okazać się pomocny, szczególnie, jeśli czyta go osoba będąca na życiowym zakręcie lub czująca, że potrzebuje zmian. Wszelkie zmiany najlepiej zaczynać od siebie, stąd pomysł aby trochę o tym napisać.

Zaczęcie zmian od siebie przynosi najszybsze i wymierne efekty. Po pierwsze dlatego, że o ile nie zawsze mamy wpływ na otoczenie i bieg wypadków, o tyle mamy wpływ na siebie. Po drugie oczekiwanie, że coś wokół nas się zmieni, albo co gorsza, że ktoś się zmieni, jest marnowaniem energii. Nie ma sensu takich rzeczy oczekiwać. Dowód? Jeśli każdy miałby działać, według oczekiwań i wymagań innych, co chwilę musiałby przywdziewać nowy płaszcz dopasowując się do osoby, z którą się spotka. Drugie pytanie pomocnicze: kiedy zmieniłeś swoje zachowanie, nawyk, przyzwyczajenie tylko dlatego, że komuś się ono nie podobało? Nikt nie zmienia się "na żądanie", chyba, że sam w środku ma taką potrzebę i chce. Przestańmy zatem skupiać się na innych i na okolicznościach zewnętrznych a skupmy się na sobie. Gwarantuję, że życie od razu stanie się lepsze.

Wielu z nas narzeka na zewnętrzne okoliczności, na pracę, brak czasu, brak pieniędzy, brak wsparcia, brak odpowiedniej sylwetki, brak czegoś w dzieciństwie czy młodości, brak partnera. Braki, braki, braki. Zawsze znajdzie się coś na co można ponarzekać i zrzucić winę na coś/kogoś innego. To jest idealne i bardzo proste rozwiązanie. Nie trzeba nic robić, wysilać się, bo przecież i tak zmiana z powodu tego czy tamtego braku jest niemożliwa. Bo gdybym tylko miał to czego mi brakuje to zrobiłbym to czy siamto. Znacie to? A gdyby tak przywrócić sobie sprawczość i wziąć odpowiedzialność za swoje życie i nasze w nim zadowolenie? 

Dokładnie rok temu natrafiłam po raz pierwszy na koncepcję "stworzenia nowej wersji siebie". Bardzo mi się ten przekaz spodobał. Na początku nie do końca wiedziałam o co chodzi i zastanawiałam się, jak to zrobić. Przyszło mi na myśl, że skoro okoliczności są niezmienne to trudno jest coś zdziałać. Standardowy tok myślenia. Czułam jednak, że chciałabym spróbować i dowiedzieć się więcej w temacie. Wykupiłam nawet dostęp do kilku wykładów online i zaczęłam rozumieć jak zmieniać siebie a tym samym swoje życie i poziom szczęścia. Podpowiem tu od czego zacząć.

Rozkwitnij na wiosnę!


Jeśli Twoje myśli krążą nadal wokół otaczającego Cię środowiska i ludzi zacznij od przyjrzenia się sprawom, które Ci nie pasują tak ogólnie. Drażni Cię np. że nigdy nie masz czasu dla siebie albo, że nie masz pieniędzy, że druga połówka Cię nie dostrzega, że w Twoim życiu zawiewa rutyną? To częste scenariusze i powody do niezadowolenia. Zastanów się co Ty możesz zrobić w tej sprawie. Zacznijmy dla przykładu od tego niedostrzegania, które z pozoru zupełnie nie ma z nami nic wspólnego. Jaki jest prawdziwy powód tego, że druga połówka Cię nie dostrzega? Może przestałeś dostrzegać samego siebie? Czy pamiętasz o sobie,czy jesteś w swoich oczach wystarczająco istotny aby zadbać o swoje potrzeby? Kiedy ostatnio sprawiłeś sobie radość i zrobiłeś coś przyjemnego, kiedy poświęciłeś czas na coś co lubisz robić, na coś co Cię rozwija i dodaje skrzydeł? Zacznij dostrzegać siebie i poświęcać sobie czas, a nagle staniesz się atrakcyjny w oczach partnera. Jeśli to jego/jej nie ruszy, podniesiesz pewność siebie i zdobędziesz odwagę na bardziej radykalne kroki.

Tak działa wszechświat. Gdy działasz z intencją zmiany, skupiasz się na sobie, siły zewnętrzne zaczynają Ci sprzyjać i mogą poprowadzić Cię do zupełnie innej pozycji, której nawet się nie spodziewasz. Słyszałeś zapewne hasło "Energia podąża za uwagą". Oznacza to mniej więcej tyle, że gdy skupiasz uwagę na dobrych sprawach, na celu, na rozwoju, wówczas przyciągasz dobro i pomocne sytuacje. Dlatego tak ważne jest to co myślimy i mówimy. Mówiąc i myśląc negatywnie, używając takich z pozoru nic nie znaczących słów jak np masakra, porażka, problem, katastrofa, zapraszasz więcej sytuacji, które możesz tymi słowami opisać. Jeśli nie wierzysz przywołaj teraz osobę, której ciągle przytrafiają się nieszczęścia. Czy ta osoba wypowiada pozytywne słowa, skupia się na tym co dobre? Ja takich osób nie znam. Na przykład, Ci, którzy ciągle podkreślają, że jest drogo a ludzie to oszuści, nie mają pieniędzy i są oszukiwani. Dostajesz to, o czym myślisz, kreujesz w ten sposób swoją rzeczywistość. 

Wracając do nowej wersji, pomyśl z czego nie jesteś zadowolony i jakie kroki mógłbyś wykonać by to zmienić. Ja dla przykładu nie jestem zadowolona z pracy przed komputerem i dla kogoś, dlatego zaczęłam działać, chcę otworzyć kawiarnię oraz zajmować się sztuką. Chodzę na kurs, kupiłam w tamtym roku aparat żeby więcej fotografować, chodzę na lokalne wydarzenia. Rozkręcam profile na mediach społecznościowych. 
Postanowiłam też, że nowa wersja mnie nie chodzi już w starych ubraniach kiepskiej jakości. To było dobre za czasów liceum czy studiów - jakieś dwie dekady temu! Wyrzuciłam (lub sprzedałam) ubrania z poliesterem i innymi sztucznymi materiałami w składzie. Stopniowo wymieniam je na wełnę, jedwab, bawełnę. Chcę nosić tylko naturalne, przyjemne w dotyku i zdrowe dla skóry materiały. I nie stało się to z dnia na dzień. Wiadomo, ciężko jest zrobić czystkę w jeden wieczór, ale sukcesywnie wymieniam garderobę.
Uznałam też, że super byłoby mieć sprawne i szczupłe ciało i rok temu zabrałam się za ćwiczenia w domu. Latem dorzuciłam rower i efekty były rewelacyjne. Później przyszła zima i totalnie się zasiedziałam, lecz znowu wracam do ćwiczeń i ogólnie większego ruchu. Jednak o wiele lepiej się czuję, mam więcej energii a mniej boczków. 
To tylko część mojej nowej wizji siebie. Pełna wersja zawiera odpowiedzi na takie pytania: jak chcę się czuć, jak wyglądać, co robić zawodowo, czym się zajmować dla przyjemności, czego chcę spróbować, co zobaczyć itd. Mnóstwo pytań, lecz odpowiedź w zgodzie ze sobą wyłoni Ci obraz siebie i życia marzeń.

Nie daję gwarancji, że wszystko się uda, dużo zależy od naszych chęci, od tego, czy będziemy się trzymać wytyczonego celu, czy mimo rozpraszaczy i chwilowych przerw będziemy kontynuować czy poddamy się na przedbiegach i poszukamy pierwszej lepszej wymówki. Tak jak ja z moimi ćwiczeniami. Nie udaję, że poszło idealnie według planu, nie robię wyrzutów choć pewnie mogłam się bardziej postarać. Przypominam sobie jaki mam cel i ruszam. W razie wątpliwości czy zniechęcenia zadaję sobie pytanie "a co zrobiłaby nowa wersja mnie? " - bardzo pomaga. Ważne jest też, by wizję wykreować z miłości do siebie i przede wszystkim w trosce o siebie. Z takim podejściem mamy większe szanse na wykreowanie życia, którym chcemy żyć. Powodzenia! 

A jeśli masz Instagram i szukasz motywacji do zmian, zapraszam na moje najnowsze dzieło, profil Born to Wear Chanel pod adresem @borntowearchanel . Skąd taka nazwa? Nie tylko uwielbiam tę markę, ale przede wszystkim jej założycielkę Coco, która jak nikt inny sama wykreowała swoje życie a wręcz stworzyła z niego legendę. Od pół sieroty wychowanej przez siostry zakonne po ikonę świata mody! Nic mnie tak nie inspiruje do działania jak jej historia.

poniedziałek, 31 marca 2025

3 razy K czyli o koleżeństwie, konfliktach i książce.

 Marzec oprócz wyjazdu do Włoch był też okazją do koleżeńskich spotkań. Na dzień kobiet pojechałam z koleżankami do Poznania. Pretekstem był koncert Piaska, który dziewczyny chciały zobaczyć. Ja akurat nie chciałam, ale skorzystałam z okazji by spędzić razem czas. Na kolejny weekend zaprosiłam do nas koleżankę z którą znam się z Londynu, a która jeszcze nie widziała naszego domu na wsi. 
Były to przyjemne weekendy, wesołe, z dobrą zabawą, łącznie z rewelacyjną imprezą w klubie Havana, na którą zupełnym przypadkiem trafiłyśmy. Było dużo rozmów i nadrabiania zaległości. Spotkania te przyniosły mi również wiele pytań na temat koleżeńskich relacji. 



Zaczęłam zastanawiać się, jak daleko możemy posunąć się w szczerości, czy w porządku jest zachować pewne sprawy dla siebie i nie dzielić się nimi z przyjaciółką? I czy zostawienie niektórych tematów oznacza, że czegoś się boimy? A czy jeśli się boimy - krytyki, oceniania, dobrych rad - to czy możemy mówić o prawdziwej, głębokiej relacji? o przyjaźni? Gdzie jest granica, czy w ogóle istnieje jakaś granica i definicja, czy może to po prostu indywidualna sprawa dwóch osób, ich charakterów i potrzeb? Parę razy natknęłam się w internecie na stwierdzenie, że prawdziwa przyjaźń to taka, która przetrwa: czas, dystans, milczenie. Zgadzam się z tym jak najbardziej zwłaszcza, że jedna z moich wieloletnich przyjaźni nie przetrwała milczenia. A czy można nie dzielić się wszystkim? Zostawiam to pytanie bez odpowiedzi, lecz bardzo ciekawa jestem opinii innych lub przykładów z życia wziętych. 
Drugie pytanie jakie pojawiło się po tych wspólnych chwilach: "Czy mamy prawo odezwać się w swojej lub czyjejś obronie?". Czy jeśli czujemy się niesprawiedliwie potraktowani lub ocenieni lepiej jest to olać i zostawić temat czy właśnie powiedzieć szczerze, co się myśli i narazić na jeszcze większe niezrozumienie albo nawet przerzucenie odpowiedzialności na nas? Pewnie odpowiedź zależy znowu od danej sytuacji i nie ma tu jedynego słusznego rozwiązania. Czasami chciałabym, żeby takie było. Chciałabym aby człowiek zawsze wiedział jak zareagować. Gdyby tak rozdawali jakieś gotowe scenariusze.

Czytam właśnie książkę "Odwaga bycia nielubianym" autora Kishimi Ichrio. Koleżanka mi poleciła, a ja polecam dalej. Uważam, że dla zdrowia psychicznego każdy powinien ją przeczytać, w szczególności osoby wrażliwe i przejmujące się. Jeszcze nie skończyłam czytać, ponieważ treści zawarte w tej książce wymagają głębszego zastanowienia, przetrawienia a przede wszystkim zapamiętania, wręcz wyrycia sobie w głowie. Pisarz przywołuje teorię Alfreda Adlera, psychologa z epoki Freuda, który wiele problemów ludzkich upatrywał w relacjach i oczekiwaniach. Już samo poznanie tej filozofii pozwala inaczej spojrzeć na konflikty i nasze w nich miejsce. Oczywiście jest to tylko teoria i jak najbardziej można się z nią nie zgadzać, nie akceptować czy wręcz odrzucić jako niedorzeczną. Podejrzewam, że początkowe odrzucenie wydaje się prawdopodobną reakcją, gdyż opisywane podstawy kiepskich relacji burzą znane, powtarzane od wieków normy i schematy.  I tak zgłębiając tę pozycję dochodzę do wniosku, że nauka dystansowania się do niektórych sytuacji i spojrzenie z perspektywy jest niesłychanie pomocną umiejętnością. Szkoda, że w przeszłości nie potrafiłam z większym dystansem patrzeć na czyjeś zachowania, nie potrafiłam nie brać ich do siebie. Pewnie byłoby mi łatwiej.  Tak samo gdyby nie zależało mi na tym, aby inni zawsze sprawiedliwie i zgodnie z prawdą mnie oceniali. A przecież co to za różnica, skoro każdy może mieć swoją wersję prawdy i dla każdego ważna jest tylko ta jego. Powinno być mi to zupełnie obojętne. Tak, w teorii pięknie i łatwo to wygląda, w życiu taka postawa jest nie lada wyzwaniem. Ja lubię wyzwania, więc od dzisiaj do konfliktowych sytuacji mam zamiar podchodzić z jeszcze większą odwagą i dystansem. Nie wchodzić w nie z emocjami, nie roztrząsać, poszukać swojej prawdy i pozwolić innym mieć własną jej wersję. Dam wam znać jeśli kiedykolwiek osiągnę w tej dyscyplinie mistrzostwo. 



Jak widać interakcje z innymi ludźmi mogą być okazją do refleksji, również do autorefleksji. Oczywiście jeśli jesteśmy już na tym etapie i zastanawiamy się czasami nad sobą. Z moich obserwacji wynika, że niektórzy zawsze pozostaną na etapie obwiniania innych, i otaczającego świata, za wszelkie życiowe perypetie, porażki lub zachowanie. I to też jest ok, bo mają swoją drogę do przejścia. Oby tylko nie przyszło mi do głowy aby w to interweniować i wyjeżdżać z sugestiami. Dystans, dystans i jeszcze raz dystans. 
Przypomniał mi się stary film "Dwóch gniewnych ludzi" (org. "Anger management"), w którym główny bohater skazany przez sąd za napady gniewu uczy się panowania nad sobą z pomocą ekscentrycznego psychologa. Słowem kluczem był tam zwrot "gusfraba", który powtarzany kilka razy z rzędu miał przynieść spokój i ukojenie nerwów. Widzieliście? 



Z polecajką dobrej komedii i jeszcze lepszej książki życzę wam dystansu, spokoju i miłego wieczoru.

niedziela, 23 marca 2025

Migawki z Włoch i wiosna! nareszcie wiosna!

Długo trzymałam czytelników bez nowych treści. Nie byłabym sobą, gdybym w ciągu kilku tygodni nie skumulowała planów, których wystarczyłoby na następne miesiące. A później się dziwię, że jakoś nie mogę zapanować nad bieżącym życiem, że nie ma czasu na moje projekty, malowanie, pisanie, o sprzątaniu już zupełnie nie mówiąc. Na koniec zaległam jeszcze na tydzień w łóżku z chorobą. Bywa i tak.

Zacznę może od najbardziej optymistycznego akcentu tj. naszego wyjazdu do Włoch, który po zimie był idealnym doładowaniem baterii. Był to wypad okołoweekendowy, a mimo to poczułam się jak na prawdziwym urlopie. Przede wszystkim z powodu ciepła, które poczuliśmy już po wyjściu z samolotu. Temperatura na południu Włoch, nawet zimą nie spada poniżej 10 stopni,  więc powietrze jest ciepłe, nie trzeba czekać na jego nagrzanie do wiosny. Cudowne uczucie. Chodziliśmy w wiosennych butach i kurtkach, momentami nawet bez nakryć wierzchnich.

Widok na Sycylię
Zobaczcie jaka krystaliczna woda.


Polecieliśmy akurat w ostatni weekend karnawału i na miejscu okazało się, że Włosi świętują te dni. Przebierają swoje dzieci w najróżniejsze kostiumy, rozrzucają confetti i serpentyny na ulicach, organizują parady. Przyjemne się na to patrzyło, zwłaszcza na te wesołe dzieci. W ogóle we Włoszech jest kult dzieci, albo inaczej mówiąc zupełnie inne podejście niż u nas, gdzie nadal, choć coraz mniej, potęguje "dzieci i ryby głosu nie mają". Tam dzieci od urodzenia są częścią rodziny i wychodzą z dorosłymi wszędzie gdzie się da, siedzą razem w restauracjach, zostają z dorosłymi do późnych godzin wieczornych. Młode mamy nie zamykają się w domach i nie izolują siebie i dziecka. I te dzieci, przyzwyczajone od początku do hałaśliwych rozmów, wcale nie zachowują się jakoś specjalnie głośno i nie przeszkadzają ludziom obok. Inna sprawa, że Włochów ogólnie ciężko przekrzyczeć i przegadać. Odmienne podejście do dzieci widać też w ubiorze. Nawet w stosunkowo małym mieście, jakim jest Reggio Calabria, widzieliśmy wiele sklepów z ubraniami dla dzieci. Specjalnie nie piszę "z ubrankami", bo stroje dla dzieci są miniaturką kolekcji dla dorosłych. Eleganckie, z dobrych materiałów, ładnie uszyte. Nie jakieś myszki miki i psie patrole. Wiszą miniaturki płaszczy, sukienek, swetrów. Uwielbiam patrzeć na włoskie dzieci w tych zestawach. Wyrabiają w dzieciach takie poczucie smaku i estetyki od kołyski. Ja jestem tym zachwycona.
Mój zachwyt nad włoską kuchnią również nie maleje. Smaku i zapachu włoskiego espresso nie da się podrobić. Dzień zaczynaliśmy od kawy i croissanta lokalnie nazywanego po prostu rogalikiem czyli cornetto. Dalej w ciągu dnia wjeżdżały lody, przekąski w postaci mini kanapeczek, kolejne kawy lub lekkie piwo. 

Lody rozpływają się w ustach.
Lody w maślanej bułeczce, próbowaliście? Ja pierwszy raz.

Wieczory zgodnie z lokalnym zwyczajem  zaczynaliśmy od aperitifów czyli napoju z alkoholem, którego zadaniem jest pobudzenie apetytu. Wraz z drinkami otrzymujemy małą przekąskę, oliwki, paluchy, orzeszki czy chipsy. Gdy brzuchy są odpowiednio pobudzone a głowy rozluźnione czas na obiadokolację. Nie mieliśmy wiele dni na spróbowanie typowych regionalnych przysmaków. Pierwszego wieczoru trzeba było oczywiście zjeść pizzę, drugiego wybór padł na makaron, a w ostatni zjedliśmy małą focaccię, bo nie byliśmy specjalnie głodni. 

Ach, jaka dobra pizza!
Pyszności! 

Mąż stwierdził, że mógłby przywyknąć do takiego stylu życia, w szczególności do kawy z rogalikiem i tej pogody. Bardzo mnie to cieszy, bo ja już dzisiaj spakowałabym walizki i przeniosła się do Włoch przynajmniej na zimowe miesiące. Znowu nabrałam chęci i motywacji żeby uczyć się włoskiego. Wcześniej myślałam, że raczej nie będę miała jak go używać. A teraz uważam, że warto się uczyć nawet dla satysfakcji. Poza tym nigdy nie wiadomo, kiedy taka umiejętność okaże się przydatna.

Moje ulubione pomarańcze
Soczyste i słodkie pomarańcze prosto z drzewa.

By pozostać dłużej w urlopowym nastroju przywieliśmy sobie kawę, paczkę ciasteczek, pyszny ser a także krem pistacjowy a'la nutella oraz dżem z bergamotki. Taki dobry ten dżem. Przy okazji, potwierdza się powiedzenie, że podróże kształcą. Wcześniej myślałam, że herbata Earl Grey swój aromat zawdzięcza kwiatom o nazwie bergamotka. Zdziwiłam się gdy na targu zobaczyłam, że bergamotka to owoc wyglądający jak połączenie limonki  i pomarańczy. Okazuje się, że aromat do herbaty Earl Grey to olejek ze skórki bergamotki. I właśnie w Kalabrii uprawianych jest najwięcej drzewek pomarańczy bergamoty.

Pomarańcza bergamoty.
Citrus bergamium.

Wracając do naszego wyjazdu to miasta Reggio Calabria jako tako nie polecam. Lata świetności ma 50 lat za sobą, dosłownie, bo większość straszących dzisiaj miejsc, które kiedyś przyciągały turystów zostało wzniesionych w latach siedemdziesiątych. Wówczas jako symbol nowoczesnej, wizjonerskiej architektury, z zastosowaniem szkła i metalu. Dziś budynki zaadaptowali sobie  imigranci. Zobaczyliśmy duże plakaty z informacją, że miasto pozyskało środki na rewitalizację tych miejsc. Przeszliśmy się na północ miasta aby zobaczyć marinę i jachty. Bezpośredniego dojścia do mariny nie znaleźliśmy, jedynie wejście na teren portu skąd odpływają promy m.in na pobliską Sycylię. Tu również wisiał baner z wizualizacją ultranowoczesnego Centrum Kultury Śródziemnomorskiej. Zwróciłam uwagę, że projekt wykonany był przez słynne biuro architektoniczne Zahy Hadid. Odsyłam na ich stronę - spójrzcie sami na ten kosmiczny design. 
Być może powstanie kilku architektonicznych perełek przyciągnie więcej turystów i inwestorów i sprawi, że region nie będzie już tym najbiedniejszym miejscem we Włoszech. Być może jeszcze tam wpadniemy i porównamy. Prawdopodobieństwo jest małe, chętniej odwiedziłabym Sycylię lub inne obszary Kalabrii.

Tyle na dziś. Więcej o marcowych wydarzeniach w kolejnym odcinku. Zostawiam Was w tym włoskim miksie smaków, aromatów i ciekawostek. Taki aperitif o nieprzyzwoitej południowej godzinie, oby pobudził apetyt na podróże. 





poniedziałek, 24 lutego 2025

Gdy się nie rozwijasz to się zwijasz.

Mocno trzymamy się przeszłości szczególnie gdy w latach, które minęły, często latach młodości, robiliśmy coś, z czego jesteśmy bardzo dumni lub coś, co było niecodzienne, wyjątkowe, czasami godne podziwu lub pozazdroszczenia. Kiedyś myślałam, że dotyczy to zwłaszcza osób, które za młodu uprawiały jakiś sport, trenowały a nawet odniosły sukcesy a teraz siedzą na kanapie i nie pójdą nawet na spacer, lecz nadal z rozrzewnieniem wspominają jak to kiedyś... Myślałam nawet w duchu "jak dobrze, że ja niczego nie trenowałam, bo przynajmniej w wieku 30 plus a później 40 plus mam chęć się ruszać". Okazało się, że to nie jest jedynie domena trenujących a wszystkich, którzy nie mają nowych celów i marzeń, do których chcieliby dążyć. 
Podczas ostatnich rozmów z Mężem wypłynął ten temat. Spojrzałam z boku na to co mówię i okazało się, że sama wracam do przeszłości a moim "uprawianym w młodości sportem" są podróże. Często do nich wracam, bo były dla mnie czymś wyjątkowym, z czego jestem dumna. Pamiętam, jak jadąc na cztery miesiące do Ameryki Południowej słyszałam od niektórych "o, to podróż życia". Buntowałam się wówczas i myślałam "jak to podróż życia, to dopiero początek!". Prawda jest jednak taka, że jak na razie to była faktycznie moja największa i najbardziej niesamowita przygoda. Może okaże się, że to była podróż życia i nigdy nie uda mi się powtórzyć czegoś równie spektakularnego. Czas uzmysłowić sobie i zaakceptować, że obecnie nie jestem podróżniczką. Nie wyjeżdżam na warunkach, na jakich chciałabym wyjeżdżać. Trudno mi to zaakceptować lecz bardzo by to ułatwiło i pozwoliło żyć tym co jest dzisiaj. Przede wszystkim to odcięcie się od przeszłości może być początkiem ku nowym sukcesom. Przecież mogą być to niecodzienne przeżycia w innych obszarach.

Sama w kółko powtarzam, że tu i teraz jest najważniejsze, a okazało się, że moje myśli krążyły wokół przeszłości lub przyszłości, tej nad którą nie ma kontroli. Czas zająć się aktualnym życiem, z tym co mam lub czego nie mam. Oczywiście nie oznacza to, że siedzę i zajmuję się jedynie sprzątaniem domu, pracą czy ewentualnie pisaniem bloga. Trzeba działać, podnosić sobie poprzeczkę i się rozwijać, bo kto się nie rozwija, ten się zwija. Dosłownie się kurczy. 
Jak wiecie chcę się uwolnić od pracy na etacie. Chcę być panią swojego czasu i układać dzień pod siebie, a nie pod narzucone "8-16". Krokiem do wolności będzie niewątpliwie kawiarnia, i tu zapraszam do śledzenia nowości w tej sprawie na fejsbukowym profilu Café na Luzie. Zanim jednak ona powstanie warto zająć się czymś dodatkowym, najlepiej czymś w internecie.
Podobno, przy startowaniu z nowymi pomysłami, powinniśmy zacząć od pytania "co lubię, w czym jestem dobry i czym mogę podzielić się z innymi". Myślałam nad tym "nie od dziś" (i tu wkrada się melodia z Misia Uszatka :D, kto pamięta?) i nie przychodziło mi nic konkretnego do głowy. Głos krytyka podpowiadał, że w niczym nie jestem wyjątkowo dobra, ani nie mam wyjątkowej wiedzy na żaden temat. Zawsze mi się wydaje, że to co ja wiem wiedzą już wszyscy, bo jak można tego nie wiedzieć w dobie internetu ;) Oczywiście nie jest to prawda, bo ludzie interesują się różnymi sprawami i zazwyczaj szukają informacji i wiedzy na temat, który w danym momencie jest im potrzebny. 
Ja zwykle z pomocą przyszedł Mąż, przypomniał, że przecież lubię przyrodę, polne kwiaty, spacery, więc mogłabym to połączyć. Tym razem nie szukałam wymówek, nie protestowałam, po prostu to przyjęłam bo poczułam, że to faktycznie ja.

Z zamysłem dzielenia się kawałkiem siebie utworzyłam nowy projekt na Instagramie pod nazwą: "biegajacapopolach" czyli Biegająca po polach. Jest to profil, na którym pokazuję otaczającą przyrodę, piękno "chwastów", pospolitych pól i łąk. Chcę pokazywać nasze urokliwe okolice w sposób, w jaki je widzę, czyli kolorowo, szczegółowo, magicznie. Mam nadzieję, że zaciekawię Was zdjęciami i filmikami, nakłonię do spacerów i odkrywania piękna w tym, co zwyczajne.

Uczę się też programu do montowania filmów - trudna sprawa - aby wystartować z kanałem na YouTube i promować te piękne tereny, jednocześnie pokazywać jak układać bukiety z tego, co rośnie na łące lub przy drodze. Będę informować, gdy tylko uda mi się wystartować. 

Jednocześnie sporo fotografuję i przeglądam zrobione zdjęcia, ponieważ nadchodzi termin zgłaszania prac na kolejną edycję "Międzynarodowego Przeglądu Sztuki" w Siemczynie, w którym chciałabym ponownie wziąć udział. 

Działam, zapraszam do śledzenia i udostępniania, a przede wszystkim do stawiania sobie nowych wyzwań i urozmaicania codzienności. Niech sukcesy z przeszłości nie przysłonią pięknych rzeczy, które możemy zacząć tworzyć tu i teraz. Niech gdybanie o przyszłości nie paraliżuje dzisiejszego działania. Próbuj, kombinuj, ucz się i rozwijaj.  Podążaj za przygodą zwaną życiem i zobacz dokąd Cię zaprowadzi. A na końcu dowiemy się, które z tych przygód były faktycznie "podróżami życia". 


Liść ze złota
Trójwymiar i złoty liść




sobota, 15 lutego 2025

Rok blogowania za mną a droga do spełnienia marzeń coraz bardziej przejrzysta.

Jedenaście lat temu, dokładnie o tej porze, chodziłam ulicami Kuala Lumpur rozpoczynając moją samotną wyprawę po Malezji i Indonezji


Trzynaście lat temu zostawiłam pracę w banku oraz moje świeżo kupione mieszkanie i przeniosłam się do Wrocławia zmieniając bank na IT a mieszkanie na wynajmowany pokój. To dopiero była dziwna i niepojęta decyzja! Takie miałam wszystko poukładane, stabilna praca, mieszkanie z pięknym widokiem na pół miasta, kredyt bez widoku, ale za to z perspektywą na trzydzieści lat... Wiodłam beztroskie życie, oszczędzając na Nowy Jork i organizując najlepsze imprezy w mieście (takie krążą legendy) dla mojej paczki znajomych. Kiedy wyjeżdżałam, najbardziej szkoda mi było tego grona wesołych i pomocnych ludzi wokół mnie. Mimo tego przyjemnego życia potrzeba wyzwań i dążenia do czegoś więcej była silniejsza.
  
Rok później siedziałam w wynajmowanym pokoju mojej siostry w Wielkiej Brytanii czekając na pierwszą pracę w tym kraju i nie mając pojęcia jaki skok zrobię przez nadchodzące lata. Był to również czas, kiedy rozpoczynałam pisanie tego bloga

Jak się okazuje, na przestrzeni lat, wiele wywrotowych decyzji podejmowałam na początku roku. Takie szalone decyzje, które można by skomentować krótkim "odbiło jej". Teraz również poczułam, że coś mnie nosi, że potrzebuję jakiejś radykalnej zmiany i "odbicia" w stylu "rzuć wszystko i pojedź w Bieszczady". Tak jak pisałam wcześniej, brak słońca wyjątkowo dał mi się tej zimy we znaki i straciłam wenę do działania. Tym razem nie będzie zmiany o 180%, ponieważ mamy określone cele, których chcemy się trzymać. Jedynym szaleństwem, na jaki sobie pozwoliłam i na co Mąż z dobroci serca się zgodził (wiedząc jak mi to potrzebne a jednocześnie jak nie mamy na to środków), było wykupienie lotu na południe Włoch. Za dwa tygodnie lecimy (w końcu!) poszukać słońca we Włoszech i oderwać się od ponurego nastroju. 

Jak to Mąż ostatnio przypomniał "co było a nie jest, nie pisze się w rejestr". Nie ma co wracać do tego co było tylko trzeba działać z tym, co jest dzisiaj. Dlatego właśnie w ostatnich tygodniach ułożyłam mniej lub bardziej konkretny plan, aby przybliżać się do powstania kawiarni, tym samym oddalając od pracy w korporacji. O tym napiszę w kolejnym poście, bo za dużo wątków mam w głowie, a nie chcę wprowadzać chaosu.

Wracając jeszcze na chwilkę do przeszłości, dokładnie przed rokiem postanowiłam reaktywować mojego bloga. (Ten post miał być właśnie o tej rocznicy a wyszły wspominki). Przed wznowieniem, długo zastanawiałam się czy ma to sens, czy będę miała o czym pisać, czy ktoś w tych czasach jeszcze czyta blogi. Obawiałam się, że skoro aktualnie moje życie jest całkiem przyziemne, nie obfituje już w egzotyczne wyprawy czy spektakularne zmiany to, czy jest sens zaczynać i cokolwiek pisać. Wiadomo, strach ma wielkie oczy, a najczęściej boimy się czegoś, co nigdy się nie wydarzy. Cieszę się, że przełamałam te obawy i pisałam. Tematy się znajdują, ponieważ kreatywność rośnie wraz z działaniem, a ludzie czytają. Szczególnie niektóre posty spotkały się z waszym uznaniem, dostałam informację zwrotną, że identyfikujecie się z tym co piszę i moje artykuły do was trafiają. Świadomość, że tym co piszę mogę was poruszyć, dać do myślenia lub nakłonić do wprowadzenia pozytywnych zmian w życie, daje mi największą satysfakcję. Nawet jeśli z czymś się nie zgadzacie i w duchu protestujecie, to jest to moim sukcesem. Przecież na tym powinna polegać zdrowa dyskusja i wymiana zdań. Na wypowiedzeniu swoich poglądów bez przekonywania na siłę, że mamy jedyną słuszną wizję świata. Na otwartości na różne spojrzenia drugiego człowieka. 
Przy okazji, jeśli podobają wam się moje teksty, pamiętajcie proszę o udostępnianiu ich w mediach społecznościowych. Zależy mi na tym, żeby dotrzeć do jak najszerszego grona.
Życzę sobie, aby kolejny rok przyniósł jeszcze ciekawsze tematy i jeszcze więcej satysfakcji, no i oczywiście więcej czytelników.

Tyle wspomnień na dzisiaj. Kolejnym razem będzie o podnoszeniu poprzeczki i nowych projektach.