Dojechaliśmy na południe do Padang Padang. Nie mogłam znaleźć taniego noclegu a sama miejscowość okazała się być długą drogą z ograniczoną ilością noclegów. Kierowca czekał aż znajdę jakiś dach nad głową jeżdżąc ze mną od domu do domu.
Zziajana postanowiłam spróbować ostatniej szansy i poszłam jakaś dróżką za szyldem "tanie pokoje, 150 metrów". Powinni dopisać "i nieskończona ilość stromych schodów". To był strzał w 10, czekał na mnie ostatni wolny pokój w bardzo dobrej cenie. Nie ważne, że był śmierdzący i norowaty. Nie miałam siły szukać czegoś lepszego.
Pierwsze spojrzenie na innych podróżników i przerażenie "Boże co ja tu robię, wokół sami surferzy, wszyscy się znają a ja jedyna niesurfująca, nowa i nie jeżdżąca na skuterze, będę się czuła jak kosmita". Grunt to pewność siebie... ;) Pomyślałam, że zobaczę świątynię na przepięknym klifie i pojadę dalej.
Już pierwszego ranka czekała mnie niespodzianka. Mieszkający tam od dłuższego czasu ludzie przyjęli mnie bardzo serdecznie, wszyscy byli przyjaźni i pomocni. Zaproponowali, że wieczorem mogę wybrać się z nimi na kolację oraz na coczwartkową imprezę.
Dowiedziałam się, że świątynia nie jest tak blisko jak myślałam. Wypożyczyłam skuter i z prędkością 5 km na godzinę dojechałam na klif. Spędziłam pół dnia na kontemplowaniu rozbijających się o skały fal oraz na patrzeniu na pędzących turystów : bieg po schodach, pstryk fotka, łyk wody, lecimy dalej... Dla każdego coś innego :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz