Dostałam cynk dzień wcześniej, że dobrym miejscem do zatrzymania jest hostel Good Karma. Nie wiedziałam jednak w której części Amed się znajduje. Kierowca też nie wiedział, więc poszedł po najmniejszej linii oporu i zostawił mnie na początku miejscowości. Zszokowana tym w jakiej dziurze wylądowałam zabrałam plecak i zaczęłam pytać o Karmę. Ktoś powiedział, że to na samym końcu, 10 kilometrów dalej i że muszę zapłacić za transport. Nie wiedziałam czy mam się wkurzać czy załamać. Olałam ich propozycje transportu i zaczęłam łapać stopa. Zatrzymał się młody chłopak nie znający angielskiego ani trochę. Powiedziałam mu od razu że nie mogę mu zapłacić, po pierwsze nie miałam już drobnych a po drugie miałam resztkę grubych i musiałam znaleźć jakiś bankomat. Nie wiem czy mnie zrozumiał ale był tak miły i zawiózł mnie na sam koniec. Głupio mi było, że nie dałam mu ani złotówki ale naprawdę nie miałam. W hostelu okazało się, że nie mają wolnych miejsc. Tzn mieli pokój dla całej rodziny dwa razy droższy niż byłam gotowa wydać. Ok, i co teraz miałam zrobić? Wracać 10 km w kierunku centrum?
Pytałam w kilku hotelach o ceny ale najtańszy pokój kosztował 250' rupii kiedy do tej pory płaciłam maksymalnie 120'. Fakt, domek na klifie z widokiem prosto na morze. Postanowiłam tam wrócić w razie konieczności. W następnym hotelu recepcjonista powiedział, że jeśli szukam czegoś tańszego to on może podrzucić mnie kilometr dalej bo akurat jedzie na przerwę. Tym sposobem znalazłam super nowy domek za 150'czyli 39zł, z ładnym pokojem i łazienką oraz werandą wychodząca na ogród.
Wieczorem poszłam zjeść jakiś obiad i poznałam cała bandę lokalnych chłopaków oraz nietypowo trzy Polki :) Balijczycy są bardzo muzykalni, granie i śpiewanie mają we krwi. Zaprosili mnie i pozostałe Polki do przyłączenia się do nich. I tak siedzieliśmy i śpiewaliśmy rożne piosenki do późnego wieczora, jedna osoba grała na gitarze, druga na bębnie.
Przez następne dni niemożliwością było wyjście na ulice bez bycia niezauważoną. Co chwila ktoś mnie zagadywał i wypytywał dokąd idę i co robię a Ci których wcześniej nie poznałam pytali skąd jestem itd. Czułam się jak jakiś VIP i wcale nie było to przyjemne. Lubię być w centrum uwagi, ale przede wszystkim lubię chodzić własnymi ścieżkami bez tłumaczenia.
No ale to nie jest najważniejsze w całej opowieści (chociaż przez całą podróż nie spotkałam się z takim zainteresowaniem). Najważniejsze, że ze względu na boską rafę koralową zostałam w Amed w sumie 4 noce. Wystarczyło założyć maskę i już pięć metrów od brzegu można było podziwiać podwodne królestwo. Najpiękniejsze miejsce jakie widziałam. Różnorodność ryb i korali była tak duża, że za każdym razem kiedy wchodziłam do wody odkrywałam coś nowego. Ilość ryb mniejsza niż wokół wysp Gili ale za to więcej gatunków i nie trzeba być zależnym od łódki. Dwa kolejne dni spędziłam na podziwianiu tych przepięknych ogrodów od rana aż do zachodu słońca który na Bali jest po 18. Byłam zachwycona i pod ogromnym wrażeniem. W dzień wyjazdu spędziłam jeszcze trzy godziny w wodzie, jedną na pływaniu a dwie na oglądaniu :) Szkoda, że nie miałam podwodnego aparatu. Chociaż to może lepiej, przynajmniej mogłam koncentrować się na tym co widzę i w pełni cieszyć się chwilą bez myślenia o zdjęciach. Jeśli kiedykolwiek będziecie jechać do Amed na snurkowanie polecam zamieszkanie w okolicach hotelu Vienna lub przy japońskim wraku. Te dwa punkty są podobno najpiękniejsze. Ja mieszkałam przy pierwszym i nie mogłam nadziwić się kolorom i kształtom ryb i koralowców.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz