wtorek, 31 grudnia 2024

Na odchodne

 Zanim się dobrze obejrzeliśmy minął nam rok 2024. Zaraz strzelać będą korki od szampana, zaszeleszczą tiulowe sukienki, zastukają kieliszki. Fajerwerki pewnie nie wystrzelą, bo fajerwerków już puszczać nie wypada. W tych czasach dbamy bardziej o zwierzęta niż o ludzi, o nasze psy niż dzieci. Idąc w tym kierunku za parę lat korek od szampana też będzie zakazany - bo hałasuje. Hałasu faktycznie nie znoszę, natomiast fajerwerki uwielbiam, szampana też bardzo lubię. Uważam, że dbałość o dobrostan zwierząt można by było rozwiązać w inny sposób, na przykład eliminując tzw. bomby i korsarze a pozbawiać nas przyjemności oglądania rozświetlonego nieba.  Szkoda mi, że chociaż raz w roku nie można zobaczyć porządnego pokazu. Jednocześnie zastanawiam się, kto stanie w naszej obronie i zadba o wyciszenie świata. Nikt nie broni ludzi przed hałasem, który nas ciągle otacza. Przed muzyką i reklamami puszczanymi na cały regulator ze sklepowych głośników, przed piszczeniem kas, lodówek i mikrofali na stacjach benzynowych. Nikt nas nie chroni przed dźwiękami wydawanymi kilkukrotnie przez sprzęty domowe, przez taką pralkę, która daje trzykrotnie znać, że skończyła miętolić galoty. Czy oczekuje, że od razu pobiegnę i ją pochwalę jak dobrze się spisała? Nikt nie chroni nas przed reklamami, które specjalnie są puszczane głośniej, na wypadek gdybyś zapomniał, że od dziesięciu lat na czyszczenie uszu, polecają niezmiennie akustone. Nikt nie chroni nas, ani naszych dzieci, przed zbyt głośno oglądanym filmem czy bajką, zwłaszcza w kinie. Nie mówiąc już o tym, że gdy mieszkasz w bloku to nikt nie chroni przed trzaskającymi drzwiami, dzwiękami wentylatorów, wody spuszczanej u sąsiada a nawet reklamy akustone, która właśnie wyświetlana jest na jego telewizorze. Te przykłady można by mnożyć, tym, którzy mają większą wrażliwość pozostaje próba ochrony na własną rękę. Z mojej obserwacji wynika, że większość ma to w nosie, więc chyba tylko ja mam problem. Może Ci ludzie mają łatwość wyłączania tego co w tle, a może nie łączą kropek i nie widzą, że taki hałas jest źródłem poddenerwowania i stresu. Nie wiadomo. 

Ten post wcale nie miał być o hałasach a o kończącym się roku. Nie miał być też długi, bo gdy szykować trzeba kreację lub coś do jedzenia, czasu na czytanie brak. 
W tym poście chcę zadać Wam, drodzy czytelnicy, pytanie o odchodzący 2024. Jak go oceniacie? Czy był to rok dobry i godny zapamiętania, czy chcecie o nim jak najszybciej zapomnieć?  Czy ten rok był dla Was łaskawy? A czy Wy sami byliście łaskawi dla siebie i swego otoczenia? Czy wystarczająco dbaliście o swoje dobre samopoczucie, znajdowaliście czas na odpoczynek i sprawianie sobie radości? Pewnie pamiętacie, że dbanie zaczyna się od siebie, lecz jak to Wam wychodzi w praktyce? 

Z czego jesteście dumni w tym kończącym się roku, co udało Wam się osiągnąć? Czym możecie się pochwalić, chociażby sami przed sobą? A co zrobiliście pierwszy raz w życiu? 

Lubię robić sobie takie podsumowania szczególnie wtedy, gdy nie wszystko poszło zgodnie z planem. Gdy wydaje mi się, że mogłam zrobić więcej, bardziej się postarać czy włożyć więcej wysiłku. Rokrocznie tworzę listę, żeby docenić to co przyszło, co się udało, jakie umiejętności zdobyłam lub życiowe lekcje odrobiłam. Bo planować możemy dużo a wszechświat ma być może inną dla nas drogę, więc nie jest ważne jeśli coś się nie udało, ważne, że działaliśmy. Fajnie jest spojrzeć na miniony czas i wydarzenia z dystansem i podziękować za to co było, w takiej formie w jakiej to otrzymaliśmy, nie w tej idealnej czy zaplanowanej
. Napełnić się energią wdzięczności, aby w kolejnym roku przyciągnąć jeszcze coś lepszego.

Nie będę tu dzielić się wszystkim co 2024 rok przyniósł, bo zastałaby mnie północ. Mogę napisać o kilku moich pierwszych razach: pierwszy raz zrobiłam uszka i pierogi, upiekłam tort i wygrałam konkurs na reportaż. Pierwszy raz moje prace wisiały na wystawienie. Pierwszy raz byłam w Lublinie i Rzeszowie a przede wszystkim w Dzikowcu, skąd pochodzi moja babcia. Pierwszy raz dowiedziałam się tak dużo o moich przodkach, to było cenne doświadczenie.
Dobry to był rok, spokojniejszy niż poprzednie lecz obfitujący w wiele podróży wgłąb siebie, w rozwój osobisty, w rozwój naszego domu i naszej przestrzeni.

Czy żegnacie ten stary już rok z poczuciem zadowolenia i spełnienia? Mam nadzieję, że tak! Oby kolejny był równie dobry a nawet lepszy.


Szampańskiej zabawy i do siego roku!


Szczęśliwego Nowego Roku!
Wystrzałowej zabawy!


sobota, 14 grudnia 2024

Makramy wracają do łask - reportaż o warsztatach z wyplatania sznurkiem.

Krótko przed Mikołajkami, 4 grudnia 2024 spotyka się sześć kobiet, których z pozoru nic nie łączy. Jedne są ciut starsze, z bogatym doświadczeniem życiowym, drugie zupełnie młode wkraczające dopiero w dorosłość. Kilka z nich pracuje na etacie a kilka tworzy z powodzeniem własne firmy. Wspaniałe, pogodne kobiety zebrały się razem na zaproszenie jednej z nich w Drawsku Pomorskim, aby nauczyć się wyplatać makramę. Makrama to sztuka wiązania sznurków za pomocą samych dłoni, bez użycia igieł, drutów lub szydełka. Jak się okazuje technika ta znana jest od starożytności a obecnie uznawana jest za jedną z form rękodzieła.

Inicjatorką wydarzenia jest Marzena, miłośniczka rękodzieła. Jej piękne prace, m.in starannie wykonane lalki waldorfskie, czy obłędne, unikatowe można podziwiać na profilu fejsbukowym MarzalkaDolls oraz Michalina.makrama. Dzisiaj zaprosiła nas, aby podzielić się jedną z pasji tj. wyplataniem makramy. Marzena lubi inspirować innych, stad pomysł dzielenia się wiedzą i doświadczeniem podczas warsztatów. Jak słusznie zauważa: "To też doskonała okazja do kobiecych spotkań." Nie sposób się nie zgodzić. Wszystkie czekamy z ekscytacją na pierwsze instrukcje.


Praca Marzeny wykonana kilka lat temu.


Marzena wspomina na wstępie, że jej przygoda z makramą zaczęła się sześć lat temu a następnie opowiada jakie niezwykłe rzeczy można wykonać tą techniką. Objaśnia nam rodzaje sznurka i sugeruje, z których firm najlepiej zamawiać materiały. Z uczestniczkami spotkania wybieramy odpowiadający nam kolor, odmierzamy odpowiedniej długości kawałki, a następnie, z pociętym sznurkiem w ręku, podchodzimy do przygotowanych stanowisk pracy.

Pytam Marzenę, jak zaczęła się jej fascynacja sznurkami:
- "Wszystko ma swój odpowiedni czas i miejsce. Sznurki pojawiły się w moim życiu w trudnym dla mnie czasie zawodowych rewolucji. To był czas, kiedy szukałam odpowiedzi u innych o tym kim jestem i jaką mam wartość. Wyplatanie makram czy firan było jak terapia i medytacja w jednym. Koncentrowałam uwagę na splotach, ćwiczyłam ręce, aby każde kolejne węzełki były coraz ładniejsze. A w głowie zaczynał panować spokój, pojawiały się pytania i rodziły odpowiedzi."

Następnie Marzena uczy nas pierwszego splotu a my ruszamy do robienia początkowych supełków. Część z nas miała okazję uczestniczyć w poprzednich warsztatach, niektóre panie próbowały nawet swoich sił w domu. Ja mam do czynienia z makramą po raz pierwszy, więc chętnie podpatruję inne kobiety. Praca postępuje, koncentrujemy się na swoich splotach, a w pokoju robi się cicho. Mamy szansę przekonać się o tym, o czym przed chwilą mówiła Marzena. Tworzenie makramy to rzeczywiście forma medytacji. Z każdym supełkiem przychodzi coraz większe wyciszenie i oderwanie od codziennych zmartwień.

Nasza instruktorka pokazuje, jak zrobić kolejny splot, aby utworzyć oczekiwany wzór makramy. Wykorzystujemy kilka minut na wypicie gorącej kawy, herbaty i działamy dalej. Na drewnianych podstawach widać zarys prac wypełniających przestrzeń. I to właśnie przestrzeń lubi Marzena w sznurkach najbardziej. "Duże zasłony, kotary, firany, zazdrostki - to w tym czuję się, jak ryba w wodzie."

Makrama
Pierwsze sploty za nami.

Zachęca nas do próbowania różnych metod, do robienia wiązań w domu, czerpania inspiracji na warsztatach i w Internecie, ale tworzenia według własnego pomysłu. Dodaje, że w wyplataniu makram "jedyne, co nas ogranicza, to wyobraźnia". Dzieli się z nami spostrzeżeniami na temat pracy:
- "Moja fantazja wynosi mnie poza znane formy. Dlatego też nie mogłam pracować w utartych schematach, dzień w dzień odwzorowywać to samo w kółko. We wszystkim, co robię, szukam jednego: by ożywić to, co nieożywione, nadać sens każdemu dniu i każdej chwili."
Tę pasję i sens czuć w sposobie przekazywania wiedzy, w przygotowaniu miejsca pod warsztaty, w dbałości o szczegóły. W tle leci świąteczna muzyka, wokół pachnie ciastem drożdżowym i gałązkami świerku, umieszczonymi w wazonach, palą się świeczki. Proste, lecz kreatywne i piękne rozwiązania. W przerwie na smakołyki gospodyni dodaje: "Kreacja to moje drugie imię. Lubię organizować przestrzeń, dekorować, meblować i stylizować". Takie spotkanie jest idealną okazją do wprowadzenia się w nastrój nadchodzących wielkimi krokami świąt Bożego Narodzenia. Jesteśmy w dobrych rękach - Marzena wie, jak stworzyć przyjemną atmosferę.

Czas mija szybko, Marzena instruuje co robić w kolejnych krokach. Daje nam wskazówki zdobyte podczas wielu lat wyplatania sznurkiem. Powoli odczuwamy zmęczenie. Mięśnie rąk dają o sobie znać. Niektóre z nas potrzebują usiąść, by dać odpocząć nogom lub plecom. Nauczycielka mówi o podstawowych zasadach BHP. Wspomina m.in o tym, że w zależności od rodzaju sznurka wielogodzinne wyplatanie może nawet poparzyć dłonie.
Na razie gorące mamy tylko policzki. Z emocji i zapału robi nam się ciepło. Cieszymy się z efektów. Od czasu do czasu słychać słowa frustracji, gdy nie od razu udaje się zadany sposób wiązania. Organizatorka pociesza w takich momentach, mówiąc, że to całkiem normalne. Nie zawsze wszystkie sploty wyjdą idealnie, ważne, żeby czerpać radość z procesu.
Rozmawiamy o tym, jak przyjemne jest to zajęcie - wyplatanie i zapomnienie się w działaniu. Marzena dzieli się z nami jeszcze jedną uwagą, filozofią, według której działa nie tylko podczas kreowania:
- "Staram się cieszyć z najmniejszej rzeczy, choć wiem, że to trudne. Ten, kto nie cieszy się z małych rzeczy, nie będzie się umiał cieszyć i z wielkich."
 
Makrama
Kolejny etap.

Pod koniec pojawia się temat powrotu do rękodzieła, do makram. Przypominamy sobie, jak kilka dekad temu makramy były bardzo popularnym zjawiskiem. Wypełniały wiele ogólnodostępnych przestrzeni. Ludzie musieli w tamtych czasach umieć tworzyć coś z niczego. Nie było wtedy tych wszystkich sklepów, materiałów, nie było kolorów. Był to bardzo dobry czas na kreatywność. Wyobraźnia używana była często i przez wielu. Później nastąpił czas otwarcia się na nowe – czas próbowania tego, czego przez lata brakowało. Nowe było świetne, ekscytujące, każdy dążył do posiadania nowego, by wynagrodzić sobie lata szarości. Rozbiegliśmy się wszyscy w wyścigu po to nowe, a o starym nikt nie chciał pamiętać, bo i po co. Rękodzieło kojarzyło się z Cepelią, zdecydowanie trąciło myszką.

Zadaję na głos pytanie: „Jak to się stało, że makramy wróciły?”. Jedna z nas słusznie zauważyła, że ludzie zaczynają zwalniać. Po latach biegu potrzebują zatrzymać się i odpocząć. Tak jak wcześniej wspomniałyśmy, plecenie ze sznurka, szydełkowanie czy inne formy rękodzieła sprawiają, że nasz umysł wraca do „tu i teraz” i koncentruje się tylko na bieżącej czynności. To idealny sposób na przystopowanie, na przebodźcowanie, z którym mamy do czynienia w ostatnich latach. Od jakiegoś czasu zaobserwować można wzrost oferty związanej z rękodziełem. Organizowane są warsztaty, spotkania, wydarzenia - każdy może znaleźć coś dla siebie. Jest coraz więcej twórców i osób, które chcą się uczyć. Coraz bardziej doceniamy to, co unikatowe, piękne, co zostało wykonane z pasji i pracy rąk, a nie wyszło z fabrycznej taśmy w tysiącach egzemplarzy.

Dzięki osobom takim jak Marzena mamy szansę nauczyć się czegoś nowego, spotkać w przyjemnej atmosferze, poznać nowe osoby, a być może odkryć nową pasję.

Dzień dobiega końca, tak jak i nasze spotkanie. Marzena pomaga docinać sznurki, robi zawieszki i dziękuje nam za wspólnie spędzony czas. My również serdecznie dziękujemy i wychodzimy lekko zmęczone, lecz bardzo zadowolone i dumne z wykonanych prac. W domu wystarczy wyprasować wiszące sznurki, wbić gwoździk, a makrama będzie ozdabiać nasze pomieszczenia lub przestrzeń osób obdarowanych.

Makrama
Po kilku godzinach pracy moja pierwsza makrama gotowa.

Makrama
Doświadczone dziewczyny zrobiły trudniejsze choinki.


makrama
Makrama stworzona przez Marzenę.






poniedziałek, 9 grudnia 2024

Tornado


Jak zwykle mnóstwo się dzieje! Te ostatnie dwa tygodnie były jak przejście tornada, które wciąga w wir zadań i nie pozwala się wydostać. Codziennie było coś do zrobienia: wyjazd do Szczecina, goście, warsztaty, fryzjer, zajęcia z malarstwa, a dodatkowo mega sympatyczne spotkanie opłatkowe organizowane przez panią sołtys. Ogrom atrakcji i wrażeń! Po drodze znalazłam konkurs na reportaż i właśnie jestem w trakcie pisania na temat warsztatów, w których uczestniczyłam. Nie chciałam robić tu kolejnej przerwy dlatego w międzyczasie postanowiłam podzielić się krótkim postem.
W tym całym zawirowaniu największą frajdą i atrakcją jest nowy mieszkaniec ulicy Polnej – nasz nowy domownik. Znalazłam w internecie ogłoszenie, że do oddania jest dwumiesięczny szczeniak, prosto od matki. Tak nam wpadł w oko, że postanowiliśmy z Mężem go wziąć. Już od dawna rozmawialiśmy o psie, Mężowi zależało, żeby go mieć. Ja byłam czasami na tak, czasami na nie, czasami myślałam bardziej o kocie. Co kilka miesięcy, po tych naszych rozmowach, z ciekawości przeglądałam ogłoszenia, lecz nigdy nie było pociągnięcia tematu. Aż jakimś trafem, niespodziewanie tak jak mają w zwyczaju pojawiać się tornada, trafił się ten psiak. Pierwszego grudnia pojechaliśmy do Torunia i przywieźliśmy pieska, odmieniając całkiem dynamikę naszego domostwa. Na razie, głównie przez dodatkowe aktywności w kalendarzu, ten pierwszy tydzień był sporym wyzwaniem. Wszystko ładnie posprzątane w domu, już pod kątem świąt, a tu wpada ten stworek i robi demolkę. Gryzie liście, zostawia ślady tam, gdzie mu się podoba, łącznie z czystą szybą, po dwóch dniach wskakuje już na sofę, gryzie kapcie, skarpetki i stopy. Nasze rytuały poszły w odstawkę, zwłaszcza moje poranne, spokojne picie kawy z książką w ręku. Pierwszą czynnością po wstaniu jest teraz obsługa psiaka. W pewnym momencie nawet zwątpiłam, czy to był dobry pomysł, że dobrowolnie do poukładanego życia dołożyliśmy sobie takiego kreatora chaosu. Oczywiście była to tylko chwilowa myśl, bo nasz Yogi szybko się uczy i z każdym dniem jest coraz grzeczniejszy, a my zaprzyjaźniamy się z nim a przy okazji z mopem.
Pomijając te tymczasowe zawirowania i konieczność tworzenia nowego planu (zbytnia rutyna rozleniwia, więc dobrze, gdy pojawia się przyczyna do zmian) obydwoje cieszymy się z naszego nowego domownika. We troje jest jeszcze bardziej wesoło.


szczeniak
Yogi