Jedenaście lat temu, dokładnie o tej porze, chodziłam ulicami Kuala Lumpur rozpoczynając moją samotną wyprawę po Malezji i Indonezji.
Trzynaście lat temu zostawiłam pracę w banku oraz moje świeżo kupione mieszkanie i przeniosłam się do Wrocławia zmieniając bank na IT a mieszkanie na wynajmowany pokój. To dopiero była dziwna i niepojęta decyzja! Takie miałam wszystko poukładane, stabilna praca, mieszkanie z pięknym widokiem na pół miasta, kredyt bez widoku, ale za to z perspektywą na trzydzieści lat... Wiodłam beztroskie życie, oszczędzając na Nowy Jork i organizując najlepsze imprezy w mieście (takie krążą legendy) dla mojej paczki znajomych. Kiedy wyjeżdżałam, najbardziej szkoda mi było tego grona wesołych i pomocnych ludzi wokół mnie. Mimo tego przyjemnego życia potrzeba wyzwań i dążenia do czegoś więcej była silniejsza.
Rok później siedziałam w wynajmowanym pokoju mojej siostry w Wielkiej Brytanii czekając na pierwszą pracę w tym kraju i nie mając pojęcia jaki skok zrobię przez nadchodzące lata. Był to również czas, kiedy rozpoczynałam pisanie tego bloga.
Jak się okazuje, na przestrzeni lat, wiele wywrotowych decyzji podejmowałam na początku roku. Takie szalone decyzje, które można by skomentować krótkim "odbiło jej". Teraz również poczułam, że coś mnie nosi, że potrzebuję jakiejś radykalnej zmiany i "odbicia" w stylu "rzuć wszystko i pojedź w Bieszczady". Tak jak pisałam wcześniej, brak słońca wyjątkowo dał mi się tej zimy we znaki i straciłam wenę do działania. Tym razem nie będzie zmiany o 180%, ponieważ mamy określone cele, których chcemy się trzymać. Jedynym szaleństwem, na jaki sobie pozwoliłam i na co Mąż z dobroci serca się zgodził (wiedząc jak mi to potrzebne a jednocześnie jak nie mamy na to środków), było wykupienie lotu na południe Włoch. Za dwa tygodnie lecimy (w końcu!) poszukać słońca we Włoszech i oderwać się od ponurego nastroju.
Jak to Mąż ostatnio przypomniał "co było a nie jest, nie pisze się w rejestr". Nie ma co wracać do tego co było tylko trzeba działać z tym, co jest dzisiaj. Dlatego właśnie w ostatnich tygodniach ułożyłam mniej lub bardziej konkretny plan, aby przybliżać się do powstania kawiarni, tym samym oddalając od pracy w korporacji. O tym napiszę w kolejnym poście, bo za dużo wątków mam w głowie, a nie chcę wprowadzać chaosu.
Wracając jeszcze na chwilkę do przeszłości, dokładnie przed rokiem postanowiłam reaktywować mojego bloga. (Ten post miał być właśnie o tej rocznicy a wyszły wspominki). Przed wznowieniem, długo zastanawiałam się czy ma to sens, czy będę miała o czym pisać, czy ktoś w tych czasach jeszcze czyta blogi. Obawiałam się, że skoro aktualnie moje życie jest całkiem przyziemne, nie obfituje już w egzotyczne wyprawy czy spektakularne zmiany to, czy jest sens zaczynać i cokolwiek pisać. Wiadomo, strach ma wielkie oczy, a najczęściej boimy się czegoś, co nigdy się nie wydarzy. Cieszę się, że przełamałam te obawy i pisałam. Tematy się znajdują, ponieważ kreatywność rośnie wraz z działaniem, a ludzie czytają. Szczególnie niektóre posty spotkały się z waszym uznaniem, dostałam informację zwrotną, że identyfikujecie się z tym co piszę i moje artykuły do was trafiają. Świadomość, że tym co piszę mogę was poruszyć, dać do myślenia lub nakłonić do wprowadzenia pozytywnych zmian w życie, daje mi największą satysfakcję. Nawet jeśli z czymś się nie zgadzacie i w duchu protestujecie, to jest to moim sukcesem. Przecież na tym powinna polegać zdrowa dyskusja i wymiana zdań. Na wypowiedzeniu swoich poglądów bez przekonywania na siłę, że mamy jedyną słuszną wizję świata. Na otwartości na różne spojrzenia drugiego człowieka.
Przy okazji, jeśli podobają wam się moje teksty, pamiętajcie proszę o udostępnianiu ich w mediach społecznościowych. Zależy mi na tym, żeby dotrzeć do jak najszerszego grona.
Życzę sobie, aby kolejny rok przyniósł jeszcze ciekawsze tematy i jeszcze więcej satysfakcji, no i oczywiście więcej czytelników.
Tyle wspomnień na dzisiaj. Kolejnym razem będzie o podnoszeniu poprzeczki i nowych projektach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz