wtorek, 27 lutego 2024

O brakach i dostatkach

Gdy zamieszkaliśmy na wsi często znajomi pytali czy nie brakuje mi miasta. Właściwie nadal czasami pytają, bo pewnie nie są w stanie wyobrazić sobie takiej drastycznej zmiany jakiej dokonaliśmy. Mało kto w młodym wieku zostawia poukładane i komfortowe życie miejskie i przenosi się na wieś do bardzo starego domu, który wymaga generalnego remontu. Robią tak pewnie tylko szaleńcy albo wizjonerzy. 

Mąż jest zdecydowanie wizjonerem i oglądając ten dom z poprzedniej epoki zobaczył coś więcej niż budynek z dachem do wymiany, rozpadającą się stodołą i zaniedbanym podwórkiem. Zobaczył miejsce z potencjałem a ja po prostu mu zaufałam i razem zaczęliśmy realizować tę wizję. Początki nie były łatwe, potrzebowałam kilku tygodni, żeby przyzwyczaić się do myśli, że przez kolejne lata będziemy tu mieszkać. Może niektórzy pamiętają jeszcze jak mówiłam, że z mężczyzną, którego pokocham wyjadę nawet na Alaskę jeśli będzie trzeba. Na szczęście Mąż nie lubi zimna i ciężko znosi minusowe temperatury, więc takie poświęcenie nie było konieczne. Mieszkamy w Polsce chociaż zaliczyliśmy tu swój Przystanek Alaska. Poprzedniej zimy, konkretnie w połowie listopada, kiedy przyszły pierwsze mrozy, rozpoczęliśmy wymianę dachu i okien, ocieplanie ścian, wzmacnianie fundamentów. Szczękaliśmy zębami przez parę miesięcy, było lodowato a nie mieliśmy centralnego ogrzewania ani nawet porządnego piecyka. Dobrze się zahartowaliśmy, nie tylko na ciele ale również na duchu! 

Wracając do pytania, miasta jako tako mi nie brakuje. Nie brakuje mi zakorkowanych ulic, spalin, jeżdżenia w kółko, żeby znaleźć miejsce parkingowe no i opłat za parking. Przede wszystkim nie brakuje sąsiadów trzaskających drzwiami i stukających obcasami. Uwielbiam to, że nie mieszkamy już w bloku, w którym było słychać nawet smsy przychodzące do kogoś za ścianą. Uwielbiam ten spokój i ciszę.

Nie ma co udawać, że cokolwiek chcemy jest w zasięgu ręki a wszystko poza hałasem przenieśliśmy na wieś. Moim brakiem numer jeden są kawiarnie. Kocham chodzić do kawiarni, odkrywać te nowo powstałe, rozgościć się w pięknym wnętrzu z kubkiem kawy w ręce i ciastem podanym na ładnym talerzyku. Lubię posiedzieć i poobserwować świat wokół mnie, nie myśleć o niczym, chłonąć atmosferę. Najbliższa kawiarnia oddalona jest o 17km, jednak trudno ją nazwać prawdziwym kawowym przybytkiem bowiem znajduje się przy w kinie. Bez kawiarni, nie ma nawet gdzie spotkać się z koleżankami albo z sąsiadkami (koleżanek na miejscu również brak). Także marzy mi się taka kawiarenka gdzieś w pobliżu.



Drugie na liście braków są pływalnie. Bardzo lubię pływać i dosyć często chodziłam na basen, był czas, kiedy mieszkając w Londynie pływałam kilka razy w tygodniu (ach! jaką miałam wtedy super kondycję i figurę!). W mieście obok jest jeden nieduży basen, całkiem nowy i pachnący, lecz dedykowany głównie pensjonariuszom, bo mieści się przy sanatorium. Nie sprzyja to sportowej rywalizacji i raczej sprawia, że po kilku metrach zaczynam myśleć o saunie i jacuzzi. Żart oczywiście, lecz kto lubi pływać wie zapewne jaka to frajda przepłynąć 50 metrów po torze. 

Ostatnią rozrywką, jakiej najbardziej brakuje mi na wsi jest lodowisko. Moi rodzice wychowali się na wsi i często wspominali, ile czasu spędzali na łyżwach Może dlatego spodziewałam się, że po przeprowadzce będę jeździć na łyżwach częściej niż w mieście i do tego za darmo. Sądziłam, że strażacy wyleją trochę wody na boisko a mróz zrobi swoje. Ciekawe czy to kwestia braku inicjatywy czy może wymogów, o których nie wiem, szkoda natomiast, że dwa sezony łyżwiarskie zostały stracone a nasze łyżwy rdzewieją w kartonie. Tak, Mąż też jeździ! Mało tego, został idealnym kandydatem na męża między innymi dzięki swoim umiejętnościom łyżwiarskim. Ja mogę przenieść się za facetem na Alaskę, jednak pod warunkiem, że ten facet umie jeździć na łyżwach! Wielu przed Mężem nie zdało tego kluczowego testu na super gościa i romantyka w jednym. Bo czy jest coś bardziej romantycznego zimą niż wspólne wieczorne jeżdżenie na łyżwach? I to magiczne uczucie kiedy ten silny mężczyzna trzyma cię za rękę, i widzisz wyłącznie jego policzki wymalowane mrozem na czerwono, szeroki uśmiech i radość w oczach... świat poza nim nie istnieje...





Takie to moje miejskie braki na wsi. Podejrzewam, że każdy mieszczuch miałby własne, w zależności od tego jak lubi spędzać czas. Ja też zapewne dorzuciłabym jeszcze kilka gdybym miała się dalej doszukiwać. Tymczasem obok miejskich braków mamy też mnóstwo wiejskich dostatków, na których wolę się skupić. 

Teraz na przykład pierwsze cieplejsze dni dodały nam nowego zapału, więc wznawiamy prace i kontynuujemy tworzenie ogrodu. Do naszego domu należy spory kawałek terenu z leszczynami i starą jabłonią, która daje przepyszne jabłka. Latem zasadziłam trawę na jednym kwadracie, jesienią posadziliśmy ponad sto cebulek wiosennych kwiatów, wczoraj zrobiliśmy prowizoryczne ogrodzenie. Już.za chwilę będzie pięknie! 
Niezależnie od tego czy mieszkasz w mieście czy na wsi, jedna rzecz pozostaje niezmienna: życie zawsze jest pełne dostatków, wystarczy je dostrzec i docenić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz