środa, 20 marca 2024

Powiew egzotyki i przepis na pyszny deser.

W styczniu po corocznym wyjeździe z koleżankami, rozochocona opowieściami o morsowaniu coś mnie tknęło i w czasie spaceru nad jezioro, usiadłam na pomoście, ściągnęłam buty, skarpetki i zanurzyłam stopy w lodowatej wodzie. Nie trwało to zapewne dłużej niż 10-15 sekund. Słońce pięknie świeciło, grzało mocno, bardzo przyjemne doświadczenie.  Na drugi dzień powtórzyłam akcję, tyle tylko, że słońca już nie było, pomost był mokry a w powietrzu wisiała zimna mgła. Cały dzień nie mogłam się rozgrzać a kolejnego byłam już przeziębiona. Nie piszę tego, żeby kogokolwiek zniechęcać do morsowania lub moczenia stóp w jeziorze a po to, by wprowadzić was do opowieści o marzeniach. Nie miałam apetytu a jedynie zachciało mi się mango. Wysłałam Męża do sklepu i w ten sposób powstał deser, do którego wrócę na koniec.

Smak na mango trwa do dziś mimo, więc szkoda, sezon na te owoce już się kończy. Jedząc mój deser zażartowałam, że to jedyny powiew egzotyki jaki ostatnio mam w życiu. Już od dobrych paru lat nie byłam na egzotycznych wakacjach poza Europą a poza Polską przez ostatnie cztery lata zaledwie trzy razy. Z jednej strony bardzo mi brakuje dłuższych wypraw a z drugiej myślę sobie, że już dużo się napodróżowałam i teraz uwagę skupiam na czymś innym. Jednak Wanderlust, czyli nieodparta potrzeba podróżowania, jest silniejsze niż racjonalne myślenie i bieżące cele. Z tego względu, w chwilach słabości, rzucam Mężowi pomysły typu "spakujmy się i pomieszkajmy parę miesięcy w Hiszpanii" albo "Polećmy na urlop do Kazachstanu". Mąż wtedy przypomina, że na razie mamy inne priorytety a ja stopuję swoje podróżnicze wizje do następnego razu, w którym przemówi przeze mnie głos Wanderlust.

Osoby, które znają mnie trochę bliżej, wiedzą bardzo dobrze, że nie potrafię usiedzieć w miejscu. Odkąd byłam dzieckiem uwielbiałam wyjeżdżać. Zawsze pierwsza wyrywałam się do wyjazdu, zwłaszcza jeśli w grę wchodziła podróż pociągam. "Za moich czasów", haha, dzieci nie latały samolotami, bo ich rodzice nie latali samolotami, nie było rajanerów i lotów za kilka złotych. Moja dziewięćdziesięcioletnia babcia, powiedziała kilka lat temu "ja jeszcze nie leciałam samolotem"  i może już nie będzie miała sposobności. A ja patrzę na niemowlaki w samolocie i myślę, że pierwszy raz leciałam dopiero w wieku dwudziestu lat a kolejny już po studiach. Całkowita zmiana sposobu życia i możliwości zaledwie w ciągu kilku dekad. W każdym razie, mimo tak późnego (w moim odczuciu) debiutu szybko zdążyłam nadrobić i rozpocząć realizację  podróżniczych marzeń.

Cytryny w Cinque Terre
Cytryny dojrzewające pod włoskim niebem w Cinque Terre 

W dzieciństwie całkiem nieświadomie wyznaczyłam sobie dwa miejsca, które w przyszłości musiałam zobaczyć, był to Nowy Jork i dżungla. Do Nowego Jorku chciałam lecieć ze względu na magię tego miasta pokazywaną w filmach. Chciałam zasmakować Wielkiego Jabłka i sprawdzić jak ta słynna metropolia wygląda w rzeczywistości. W piątej klasie, w podręczniku do angielskiego, zafascynowała mnie czytanka o lasach deszczowych. Wyobraziłam sobie ogromne krople tropikalnego deszczu padającego na twarz i ta wizja mocno zakorzeniła mi się w głowie. Pomyślałam, że musi być wspaniale poczuć taki deszcz na własnej skórze, poczuć zapach amazońskiej dżungli. Za dużo o tym nie myślałam, po prostu wiedziałam, że pewnego dnia tam pojadę. 

Pokończyłam wszystkie szkoły, zaczęłam pracę i odtąd wszystkie pieniądze odkładałam na wyjazdy. Nie oglądałam się na znajomych, którzy sceptycznie podchodzili do moich planów i nie wierzyli, że mi się uda. (Większość ludzi dużo mówi a rzadko kiedy cokolwiek realizuje, więc pewnie zakładali, że ze mną będzie podobnie). Maruderzy mówili, że też by chcieli podróżować, ale nie mają pieniędzy, śmiałam się na to, ponieważ jeśli coś jest twoją pasją i priorytetem to zawsze znajdą się na to pieniądze, kwestia wyborów. Mocno trzymałam się planu oszczędnościowo-zarobkowego i najpierw zrealizowałam marzenie o dżungli. Poprosiłam w pracy o bezpłatny urlop i go dostałam! Dzięki temu cztery miesiące spędziłam podróżując po Ameryce Południowej i m.in. przekonałam się jak pachnie las deszczowy. Półtora roku później spełniłam sen o Nowym Jorku. Wylądowałam tam akurat w dziesiątą rocznicę zamachu na World Trade Centre i przez miesiąc szlajałam się ulicami wciągającego Wielkiego Jabłka.

Nie chodzi tu o przechwałki tylko o pokazanie, że jeśli się w coś wierzy i nie dopuszcza myśli o porażce to można tak wiele osiągnąć. Dobrze, że o tym piszę, bo z biegiem lat nawet mi to umknęło. Po tych doświadczeniach nie byłam już tą samą osobą. Nagle zrozumiałam, że świat jest na wyciągnięcie ręki. Poczułam, że skoro udało mi się zrealizować takie dwa ogromne marzenia w dosyć prosty sposób to właściwie mogę iść po wszystko, nie tylko w kwestii zwiedzania świata. 

Odkrywałam różne miejsca i trwało to moje intensywne podróżowanie przez kolejne lata, aż do czasu, w którym wszystkich nas uziemili czyli do 2020. W pandemii postanowiłam nie brać udziału w cyrku testowo-paszportowym i siedziałam w domu a raczej w kraju, bo w domu za długo wysiedzieć nie umiem. Mniej więcej w tym samym momencie poznałam Męża. Razem zdecydowanie łatwiej było przetrwać tę podróżniczą posuchę, odkrywaliśmy siebie i Polskę. co było i nadal jest wspaniałym doświadczeniem. W wyniku tych podbojów wylądowaliśmy na wsi, ale o tym dokładniej w innym poście.

O podróżach mogłabym pisać i mówić non stop, choć zdaję sobie sprawę, że nie każdy ma potrzebę ciągłego jeżdżenia. Przyznaję, niezmiennie mnie to zadziwia. Jeśli potrzebujecie porady na temat wyjazdu na drugi koniec świata lub choćby nad nasze polskie morze, służę pomocą. Myślę, że za jakiś czas wrócę do wątku podróżniczego aby opowiedzieć wam o moim pierwszym biznesie rozpoczętym na koniec pobytu w Londynie. 

Tymczasem, jak wspomniałam na początku, podzielę się z wami przepisem na pyszny i zdrowy deser z powiewem egzotyki:

Składniki 
1 dojrzałe mango, 
1 dojrzały banan
2-3 czubate łyżki stołowe mascarpone
2-3 łyżki stołowe jogurtu naturalnego bez cukru lub śmietany 18% 

Przygotowanie
Wszystkie składniki wrzucić do blendera i zmiksować na jednolitą gładką masę. Wlać do miseczek i zjeść. Deser jest bardzo sycący, spokojnie może zastąpić kolację albo śniadanie.

Warianty
Czasami dorzucam orzechy laskowe i wtedy blenduję je na samym początku a później dodaję inne składniki. Na sam koniec już po nałożeniu można dodać borówki lub inne owoce leśne. Ostatnio zmiksowałam też kilka suszonych daktyli i fig - wyszło bardzo słodkie, pyszne.

Ps. O spełnianiu marzeń pisałam też między innymi w poście "A Ty o czym marzysz?" Zapraszam do czytania, marzenia i stawiania sobie coraz to nowych celów do zrealizowania. Wszystko w waszej mocy!


1 komentarz: