czwartek, 11 kwietnia 2024

Przystanki doświadczeń albo łączenie kropek.

Wiosna nadeszła, temperatury szaleją, więc nareszcie wskoczyłam na rower i jeżdżę przez okoliczne wioski, wśród zielonych, morenowych pagórków i przydrożnych kolorowych kwiatów. Zachwycam się tymi widokami niezmiennie. Czasami, podczas jazdy słucham podcastów, głównie po to, żeby nie myśleć o kolejnej górce na mojej drodze. Wczoraj usłyszałam coś na temat krytykowania. (Już miałam napisać, że na temat krytyki, lecz krytyka a krytykowanie to jednak coś innego. Krytyka może być przecież konstruktywna i prowadząca do dobrych wniosków a tym samym zapraszająca do zmiany. Z krytykowania nigdy nie wynika nic dobrego.) Prowadząca przypomniała, że największymi krytykantami naszych działań jesteśmy my sami. I faktycznie, wydaje się nam, że to inni nas ciągle krytykują, ale jak się przyjrzeć dokładniej to czy nie dokonujemy autosabotażu podcinając swoje własne skrzydła? Czy do naszej głowy nie napływają myśli w stylu "nic mi nie wychodzi, nie poradzę sobie, to dla mnie za trudne, inni na pewno robią to lepiej, to co robię, to przecież nic takiego, nie warto tego pokazywać światu"? Co gorsza, zdarzają się takie napastliwe uwagi jak "ale ze mnie głupek, jak ja wyglądam, jak można było tak postąpić". Znacie to? Specjalnie wybrałam zwroty, które pasują do wszystkich, bo jestem pewna, że nie tylko kobiety się tak krytykują. 

Buduję swoją świadomość od wielu lat i wiem jaki wpływ mają myśli na nasze życie. Na szczęście już bardzo rzadko łapię się na negatywnych myślach o sobie. Zachęcam Was do obserwowania tego co o sobie myślicie lub mówicie. Zwłaszcza co mówicie, bo jeśli z waszych ust lecą słowa "ale ze mnie debil" to uwierzcie, że po jakimś czasie inni tak właśnie będą was odbierać.
W chwili słabości przyszła mi taka uwaga, że gdybym nie była taka leniwa to już dawno miałabym swoją kawiarnię. "Biczowałam się", że nie robiłam nic, aby zrealizować swoje marzenie. Myślałam, że siedzę tylko w tym korpo światku, zmieniam od czasu do czasu pracodawców, branże w sumie też, lecz nadal nie jestem u siebie i nadal nie mam kawiarni. Robiłam sobie wyrzuty, że nie mam odwagi, że zbaczałam z wyznaczonej ścieżki. Popatrzyłam krytycznie na minione lata i uznałam, że wcale nie było ze mną tak źle. Faktycznie czasami nie byłam wystarczająco skupiona na celu lub cel mi się rozmywał kiedy na horyzoncie pojawiały się nowe możliwości a umysł kreślił inne wizje. Momentami dałam się omamić wyobrażeniom wyniesionym z oglądania filmów i myliłam moje prawdziwe pragnienia z tymi narzuconymi przez otoczenie. Najczęściej przytrafiało mi się to w Londynie, w którym zachłysnęłam się trochę wielkim światem i wydawało mi się, że np. praca w bankowej korporacji w City byłaby czymś co przyniesie mi szczęście. Wiele rzeczy mi się wtedy wydawało i chwytałam wiele srok za ogon.

Zaraz po przyjeździe do Anglii bardzo zależało mi na zdobyciu doświadczenia jako kelnerka. Może czytaliście, myślałam, że to będzie dobry sposób na poznanie biznesu od kuchni. Zaczęłam od zatrudnienia się w tajskiej restauracji w wiosce, w której wylądowałam przyjmując moją drugą na emigracji pracę. Bycie kelnerką w restauracji bardzo mi się spodobało, mimo mocno specyficznej, wręcz ekscentrycznej właścicielki. Lubiłam adrenalinę i to czego się tam uczyłam. Mam hopla na punkcie obsługi klienta, więc cieszyłam się, że mogę uczyć się jak taka obsługa powinna wyglądać. Dowiedziałam się co to jest amuse-bouche, jak otwierać wino zwykłym korkociągiem i wielu innych przydatnych rzeczy. Długo tam jednak nie popracowałam. Mieszkanie na angielskiej wsi, bez samochodu nie było dla mnie, chciałam zamieszkać w Londynie, więc po miesiącu odeszłam i przeprowadziłam się do stolicy. O tym epizodzie możecie przeczytać więcej m.in. w poście Na służbie u czarownicy lub po kliknięciu na słówko "kelnerka" w Etykietach na marginesie. W mieście Paddingtona, dalej z wizją kelnerowania, trafiłam do bistro, również na miesiąc. Tym razem ze względu na okropny stosunek właściciela do zatrudnianych kelnerek. Nawet nie chce mi się pisać o tym miejscu.

Po kilku latach, kiedy już kraju pracowałam ponownie w IT postanowiłam spróbować pracy kelnerki w Polsce. Ta myśl nie dawała mi spokoju odkąd skończyłam studia, więc chciałam sprawdzić czy się uda. W tych czasach większość restauracji i kawiarni zatrudnia studentów żeby obniżyć koszty, więc nie łatwo było coś znaleźć. Ostatecznie właściciel jednej szczecińskiej restauracji postanowił dać mi szansę. Nadal pracowałam na pełen etat w biurze, ale w niektóre popołudnia i niektóre dni weekendowe byłam kelnerką. Taki tryb szybko okazał się zbyt wyczerpujący, brakowało mi czasu na odpoczynek, w końcu nie byłam już dwudziestoletnią studentką. Musiałam zrezygnować po niecałych dwóch miesiącach, mimo, że praca bardzo mi się podobała i czułam się tam jak ryba w wodzie. Gdybym była w stanie zarobić tyle co w biurze, to chętniej zostałabym w tej restauracji na cały etat. Naprawdę bardzo lubię być kelnerką, szczególnie kiedy mam świadomość jak ważna jest porządna obsługa kelnerska dla lokalu. To było świetne doświadczenie. 

Jakiś czas później nadarzyła się okazja i skończyłam roczny kurs florystyki po którym mogę założyć kwiaciarnię. Uwielbiam kwiaty, chciałam umieć je układać i odpowiednio dobierać oraz dowiedzieć się jak przedłużyć ich żywotność. Moja kawiarnia ma być zielonym, pachnącym miejscem dlatego jestem pewna, że wiedza z kursu bardzo mi się przyda. Nawiasem mówiąc, z tego właśnie kursu pochodzi zdjęcie profilowe do tego bloga. 




Kilka lat do przodu i jestem dzisiaj na polskiej wsi i tak jak pisałam w połowie lutego, to miejsce jakoś dodało mi skrzydeł i pozwoliło dostrzec nowe możliwości. Dodatkowo inaczej spojrzałam na finanse, mój strach się radykalnie zmniejszył. Przy ogromnych wydatkach jakie poszły na remont domu, przestałam się bać takich inwestycji. Po pierwsze oswoiłam się z większymi kwotami a po drugie wiem, że razem jest zdecydowanie łatwiej i sobie poradzimy. Znalazłam w okolicy całkiem sensowną lokalizację z dużym potencjał. Teraz wystarczy tylko zebrać kapitał. Wszystko idzie w dobrym kierunku, a puzzle zaczynają się układać.

Obecnie Mąż tworzy logo naszkicowane przeze mnie na kartce. Jak tylko będzie gotowe połączę je z nazwą (cierpliwie czekającą na użycie przez ostatnie 20 lat) i będzie można utworzyć stronę internetową, tym samym zasiać ziarno w świadomości przyszłych gości. 

Patrząc na to wszystko, te minione lata różnych przystanków, stwierdzam, że może powoli, ale jednak stale zmierzam do celu. Podejrzewam, że nawet jeśli po drodze wydawało mi się, że zbaczam ze szlaku, to był to właśnie odpowiedni kierunek, którym miałam podążać. 

Cytując na koniec Steve'a Jobsa: "Nie możesz połączyć kropek patrząc do przodu; możesz je połączyć patrząc wstecz. Musisz więc uwierzyć, że kropki w jakiś sposób się połączą w Twojej przyszłości."  Tak mówił o swoich doświadczeniach zdobytych w różnych, z pozoru niepowiązanych ze sobą, dziedzinach. (M.in. zapisał się na zajęcia z kaligrafii aby po latach odkryć, że wiedza, którą zdobył była bardzo przydatna do tworzenia pierwszych produktów Apple.) Czytając lata temu jego biografię, liczyłam, że kiedyś zobaczę połączenie. Dzisiaj jest właśnie ten moment gdy widzę moje życiowe kropki i łączę ję jak dawniej obrazek w gazecie. Jest to naprawdę przyjemne uczucie, gdy dostrzegasz że wszystko nabiera sensu a doświadczenia nie były takie przypadkowe jakie się wydawały. Wierzę, że podświadomość zawsze nas pcha do przodu i pracuje nad urzeczywistnieniem tego, w co kiedyś mocno uwierzyliśmy. Tylko my sami się blokujemy przez nasze krytykanctwo i strachy. Tak jak napisałam na wstępie, kontroluj swoje negatywne myśli i szybko je wykreślaj, życie od razu nabierze wyraźniejszych kolorów.