piątek, 21 lutego 2014

Orangutany :)




Za chwilę z Kota Kinabalu mam samolot na Bali, więc czas najwyższy napisać co jeszcze udało mi się zobaczyć na Borneo. Zaczęłam od snurkowania przy okolicznych małych wysepkach Sapi i Manukan. Osoby podróżujące w pojedynkę nie mają dużego wyboru i mogą odwiedzić tylko jedną wyspę w ciągu dnia, chyba, że uda im się przyłączyć do jakiejś grupy. Stojąc przy okienku po bilet dostałam propozycję dołączenia do pary która płynęła na dwie wspomniane wcześniej wyspy. Bardzo miłe małżeństwo (może w moim wieku) z Szanghaju. Rafa koralowa przy Sapi była tak piękna i różnorodna że oglądając ją zapomniałam o wszystkim innym i przypiekłam sobie plecy i pośladki. Przez parę dni nie mogłam się o nic opierać ani spać normalnie bo skóra swędziała straszliwie. Nie wiedziałam czy coś po mnie chodzi czy to moje plecy tak szczypią. Dzisiaj jest już odrobinę lepiej. Drugi raz w życiu snurkowałam i drugi popełniłam ten sam błąd. Zapomniałam, że unoszące się na powierzchni ciało jest całkowicie wystawione na słońce, takie mięso na rozgrzanym ruszcie. Do trzech razy sztuka... koszulka obowiązkowa. Nie byłoby tak źle gdybym miała kogoś kto posmarowałby mi spalone plecy jakimś łagodzącym kremikiem. Kolejny minus podróżowania samej ;)

Po wysepkach wsiadłam w autobus i po 7 godzinach oglądania plantacji palmowych przeplatanych lasem znalałam się na wschodzie Borneo, pod Sepilok. Miałam zabukowany nocleg w uroczym resorcie (co za nazwa ;)) w drewnianych domkach, z pięknym ogrodem, mini basenem i najsympatyczniejszą obsługą jaką kiedykolwiek spotkałam. Cały ośrodek położony na skraju lasu, daleko od miasta i spory kawałek od wioski. Idealne miejsce na odpoczynek. Jak na razie jadłam tam też najlepsze dania w Malezji. Jeśli będziecie kiedyś wybierać się w okolice Sepilok to zdecydowanie polecam Sepilok Forest Edge Resort. Jakieś piętnaście minut od tego miejsca znajduje się słynne na całą wyspę centrum rehabilitacji orangutanów. Dwa razy dziennie odbywa się ich karmienie podczas którego te najbardziej inteligentne małpy na świecie przychodzą na specjalną platformę i zajadają się bananami i innymi specjałami. Po pokazie można przejść się po lesie w poszukiwaniu ptaków i hasających między drzewami orangutanów i pawianów. Zobaczyłam tylko jednego ptaka ale za to miałam duże szczęście bo na ścieżkę zszedł jeden mały oraz jeden duży orangutan, więc mogłam zobaczyć je z bliska. To samo spotkało mnie gdy wchodziłam do centrum ochrony niedźwiedzi malajskich (pisałam o nim w poprzednim poście) oraz na drugi dzień w Rainforest Discovery Centre. I znowu miałam szczęście bo właściwie miałam już wychodzić gdy nadle usłyszałam hałas między drzewami. Orangutan zrobił małe przedstawienie, zszedł na dół na poręcz ścieżki i kiedy nadeszło więcej ludzi postanowił pokazać że nie jest maskotką. Nic dziwnego skoro zaczęli pstrykać w niego fleszem. Brak świadomości i odpowiedzialności niektórych turystów jest zatrważająca. (Turystów bo niestety nie można nazwać podróżnikiem kogoś kto będąc w lesie zachowuje się głośno nie respektując podstawowych zasad.)

Było mi tak przyjemnie w tym pseudo hotelu że zostałam w nim trzy noce i na koniec wróciłam do KK.

Nie udało mi się połączyć wczoraj z internetem więc wysyłam ten post już z Bali, jeden dzień pózniej :)






Ps. Dziwne, nie ugryzł mnie ani jeden komar mimo, że nie psikałam się żadnym środkiem ;) I dzięki Bogu nie widziałam do tej pory żadnego karalucha a podobno w Malezji są one największe na świecie. Strach przed nimi powstrzymywał mnie przed przyjazdem tutaj. Nie ma czego się bać :)

1 komentarz:

  1. Czyli jednak nie zdecydowałaś się na wolontariat? Szkoda!

    OdpowiedzUsuń