sobota, 22 czerwca 2013

jamochłon lub ponad miesiąc w Londynie

Zatapiam się w Londynie. Coraz częściej czuję się tu jak w domu mimo, że nie znam nawet jeden czwartej tego miasta. Po ponad miesiącu w Londynie mam już ulubione miejsca, swoją górkę w parku na której przesiadywałam ostatnio przygotowując się do rozmowy kwalifikacyjnej, mam kilka ulubionych ulic i całe mnóstwo wspaniałych parków, w których uwielbiam leniuchować. Londyn jest fascynujący, wysysa moją energię dając mi w zamian zachwyt i ekscytację.
Byliśmy ostatnio (ja i mój włoski sen =)) na imprezie z okazji wynajęcia studia przez jednego ze współlokatorów J. (sny mają czasami imiona, a ten zaczyna się na J.). Współlokator jest początkującym artystą, tworzy rzeźby i potrzebował miejsca do pracy. Podczas tej pseudo parapetówy poznaliśmy sporo podobnych do niego osób, ludzi którzy próbują realizować swoje twórcze pomysły. Niektórzy amatorsko, inni zawodowo, lecz wszyscy z tym samym zaangażowaniem i wiarą w proces tworzenia. Przy okazji zapytałam kilku z nich z jakiego powodu przyjechali do Londynu i jak długo planowali zostać. Okazało się, że większość przyjechała na chwilę bez szczególnej misji jednak mieszka w Londynie co najmniej od kilku lat a zarzucone przez nich kotwice dawno porosły glonami i wtopiły się w otoczenie.
Myślę, że Londyn to żywy organizm, jamochłon, który pochłania ludzi. Jak inaczej wytłumaczyć jego pojemność? Gdzie mieści wszystkich nowo przybywających imigrantów jeśli nikt nie wyjeżdża? I dlaczego nikt nie wyjeżdża? Londyn niczym jamochłon otwiera przepastną paszczę i zatapia ludzi w kwasie atrakcji.
Istnieje duże ryzyko, że spotka mnie to samo. Przecież nie mam patentu na oparcie się londyńskiej hipnozie. Tak naprawdę nawet nie planowałam tu zamieszkać. Chciałam zaszyć się w wiosce, pracować, oszczędzać pięćset funtów miesięcznie i ruszać w podróż do Azji. Najwyraźniej Londyn już od dawna miał na mnie chrapkę. Zwabił mnie niepostrzeżenie w swoje macki i pozwolił myśleć, że przeniosłam się tu z własnej woli. Zapomniałam o planach, o Azji, o reszcie świata, nawet o czytelnikach mojego bloga.
Dopiero rozmowa kwalifikacyjna w przebrzydłym i ciasnym Guildford sprawiła, że na chwilę ocknęłam się z amoku. Perspektywa pracy w biurze przypomniała mi jaki był pierwotny cel emigracji. Piątkowa rozmowa poszła po mojej myśli, byłam pierwszą kandydatką i mam nadzieję, że osoby przesłuchiwane w poniedziałek nie zdołają przeskoczyć postawionej przeze mnie poprzeczki. Chciałabym dostać tą pracę. Tak mówi mój rozum, a co mówi moja intuicja?...
Dzisiaj znowu pojawiły się jakieś mieszane uczucia. Z jednej strony zależy mi na tej posadzie, ponieważ jest to dobre stanowisko w jeszcze lepszej firmie a z drugiej boję się, że znowu czeka mnie korporacyjna walka z wiatrakami. Nie wiem czy mój strach spowodowany jest przerwą w biurowej pracy czy tym, że w międzyczasie spróbowałam czegoś innego i pomijając okoliczności byłam bardzo zadowolona. Nie będę martwić się na zapas skoro jest dopiero sobota. Co ma być to będzie a tymczasem idę chłonąć Londyn zanim on pochłonie mnie na dobre.

Burgess Park

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz