poniedziałek, 13 maja 2013

City Tiger lub jak tygrys stał się aniołem

W niedzielę pobiłam rekord gubienia się. Zazwyczaj bez problemu znajduję drogę i często chwalę się dobrą orientacją w terenie, jednak wczoraj mój zmysł zapomniał wysiąść z pociągu, został na stacji Waterloo a ja kompletnie się zagmatwałam. Szukałam pięciu różnych miejsc (cztery mieszkania i kawiarnia) i za każdym razem błąkałam się bezradnie sądząc, że już nie dotrę do celu. Przed wyjazdem nie sprawdziłam dokładnie dojazdów, nie przerysowałam sobie planu tylko orientacyjnie zerknęłam na najbliższe stacje metra. Na maps.google wszystko wydawało się być tak blisko siebie. Miejski tygrys jeszcze nigdy nie był tak zdezorientowany i zrozpaczony. Duma nie pozwala mu pytać o drogę, poza tym i tak nie wierzy, że ludzie mogą go właściwie pokierować.
Przeszłam pół Londynu, przejechałam z centrum na północ, z północy na południe a z godziny na godzinę szło mi coraz gorzej. Zmęczenie i bezradność powodowały, że znalezienie każdego następnego miejsca zajmowało dłużej niż zakładałam. Do ostatniego pokoju dotarłam z dwugodzinnym opóźnieniem co dla osoby, która nie znosi się spóźniać, pytać o drogę i gubi się raz na kilka lat jest prawdziwą katastrofą.
Obejrzałam pokoje i przed północą (kiedy w końcu dotarłam do domu, sprawdziłam możliwe połączenia z każdej lokalizacji i obmyśliłam wady i zalety) zdecydowałam się na nowiutki, pachnący i komfortowy pokój blisko parku, z dobrym dojazdem i w całkiem przyjemnej okolicy. Minus jest jeden, dziewięćdziesiąt funtów więcej od najtańszej opcji. Można jednak uznać, że zaoszczędziłam ;) bo pięćset funtów za pokój na skraju pierwszej strefy i w dobrych warunkach to niezły biznes. Dla porównania ceny pokoju w podlondyńskich miastach i miasteczkach (na przykład w takim niewyraźnym Guildford czy bezskładnym Woking) wahają się między czterema lub pięcioma stówami a przecież trzeba jeszcze doliczyć koszt przejazdów do Londynu. Taka ze mnie bizneswoman ;) No dobrze, może lekkomyślnym jest decydować się na droższy pokój nie mając porządnej pracy, jednak czułam, że przesiadki, brak drzew i oddalenie od innych atrakcji szybko mogą zamienić londyńską przygodę w londyński koszmar. Ostatecznie znajdę coś tańszego.
W środku dnia dotarłam do kawiarni a właściwie knajpki o przyjemnej nazwie Curved Angel Cafe. Wesoły właściciel przywitał mnie szczerym uśmiechem, pożartował, powiedział jak wygląda praca. Goście wyluzowani, zadowoleni, przyjemna i bezstresowa atmosfera. Żadnych dąsów albo wrzasków. W tygodniu będą pracowały dwie kelnerki, w weekend jedna, wszystkie Polki, ponieważ właściciel najwyraźniej ma do nich słabość (który zdrowy na ciele i umyśle mężczyzna nie ma do nas słabości ;)). Tym sposobem w niedzielę przeprowadzam się do Londynu a w poniedziałek zaczynam pracę zaokrąglonego anioła ;). Na razie siedem godzin dziennie od poniedziałku do piątku. Pieniądze mizerne, ale wierzę, że jest to krok w dobrym kierunku, obym się tylko zanadto nie zaokrągliła ;).
Fortune favours the brave, takie hasło mignęło mi dzisiaj przez szybę kiedy wracałam z wizyty u siostry. Los sprzyja odważnym i tego się trzymajmy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz