czwartek, 6 marca 2014

Przystanek Lombok i powrót na Bali

Z Gili niechętnie pojechałam dalej w nadziei, że znajdę jeszcze równie dobre miejsca do surfowania. Szczerze mówiąc same wyspy, oprócz otaczających je raf koralowych nie były jakieś specjalnie interesujące. Pierwszy raz napotkałam karalucha... i to na dodatek w moim pokoju. Można się było tego spodziewać po takim suchym miejscu z dużą ilością śmieci. Jakoś to przeżyłam - ostatnią noc spałam przy zapalonym świetle.
Mimo tego spotkania i tak cieszę się, że nie gnieździłam się w hostelu z wiecznie imprezującymi pseudo backpackersami. Wystarczyło, że widziałam ich snujących się wieczorami wzdłuż jednej ulicy, przy której mieściły się wszystkie bary i restauracje. Nie powinnam wrzucać wszystkich do jednego worka bo w transporcie z portu do Singgigi na Lombok poznałam sympatycznego Niemca, który też nie przyjechał imprezować. Powiedziałam mu, że chciałam wypożyczyć skuter i pojechać parę kilometrów wzdłuż wybrzeża bo podobno widoki są piękne oraz jest to jedyna atrakcja tego miejsca. Problem w tym, że nie jeździłam wcześniej skuterem i trochę się boję jechać sama. Ponieważ on nie miał nic lepszego do roboty wypożyczyliśmy dwa skutery i pojechaliśmy razem. Widoki były faktycznie piękne, jazda skuterem jednak za stresująca. Jechałam może 5 km/h i trochę porysowałam przód przy hamowaniu ;)

Rano szybka łódz na zielone i pachnące Bali.


Jedzenie obwoźne.


Napój kokosowy i zupa z kurczakiem poniżej











Brak komentarzy:

Prześlij komentarz