wtorek, 12 marca 2013

pokój do wynajęcia potrzebny od zaraz ;)

Pracy jeszcze nie dostałam, ale zaczęłam rozglądać się za pokojami do wynajęcia. Teraz za całkiem przestronne i przyjemne lokum płacę dwieście sześćdziesiąt funtów plus około sześćdziesiąt za rachunki, liczmy trzysta pięćdziesiąt w zaokrągleniu, już z internetem. W Guildford życzą sobie średnio cztery stówy często bez wliczenia rachunków. Region Surrey graniczy z Londynem i pewnie to jest powód zawyżonych cen. W samym Londynie jest jeszcze drożej, dlatego ludzie wolą dojeżdżać do pracy z okolicznych miasteczek. Jest duże zainteresowanie więc, wynajmujący mogą sobie pozwolić na podniesienie prowizji. Nie tracę optymizmu i liczę na to, że uda mi się znaleźć ładny pokój w rozsądnej cenie. Guildford to o wiele większe i na pierwszy rzut oka ładniejsze miasto niż Woking, stąd gotowa jestem wydać dodatkową pięćdziesiątkę ale ani grosza więcej ;)

Jak się pewnie domyślacie nie szukałabym pokoju gdyby dzisiejsza rozmowa kwalifikacyjna nie poszła pomyślnie. W piątek idę na dzień treningu, po którym ja mam zdecydować czy pasuje mi taki rodzaj pracy a pracodawca stwierdzi czy się nadaję i złoży ofertę z wynagrodzeniem. Całkiem fair. Przynajmniej obie strony mają szansę sprawdzić z kim mają do czynienia.

W życiu byłam na wielu rozmowach kwalifikacyjnych. Dawno temu, w czasach zakochania i budowania związku w Szczecinie trafiłam na szaloną właścicielkę, która pytała mnie o znak zodiaku i o to czy mam chłopaka. Moje odpowiedzi skwitowała " ja tam nie wierzę w Twoją miłość, pewnie za parę miesięcy zwiejesz za granicę" po czym maglowała mnie z niemieckich słówek z branży żaluzjowej. Prawdziwa czarownica, w czarnych natapirowanych włosach, pomalowanych szponach i o przeszywającym spojrzeniu. Wtedy nie byłam jeszcze odporna psychicznie i po wyjściu z biura trzęsły mi się nogi i chciało mi się płakać, taką negatywną energią emanowało to babsko. Innym razem zostałam zaproszona na rozmowę, podczas której cztery osoby siedziały na przeciwko mnie i strzelały kosmicznymi pytaniami. Wydawały mi się kosmiczne ponieważ miałam mało doświadczenia i niewiele osiągnięć, a do tego zadawane były na przemian po angielsku, niemiecku oraz po hiszpańsku. Istne pranie mózgu. Pamiętam, że wyszłam wypompowana, ale jednocześnie bardzo szczęśliwa i dumna z siebie. Miałam przeczucie, że zostanę przyjęta i faktycznie parę dni później zadzwonili z ofertą (której ze względu na nieciekawe zarobki nie przyjęłam).

Tak jak wczoraj pisałam, warto traktować rozmowy o pracę jak dyscyplinę sportową. Dzisiejsze rozgrywki były zupełnie niespodziewane. Pytań prawie nie było, oficjalnego paplania i stroszenia piórek też nie. Nikt nie sprawdzał na jakim poziomie jest mój niemiecki ani nie dociekał czym się zajmowałam. Pani (podobno miał być Pan) opowiedziała krótko co to za praca, na czym polega i jakie są etapy rekrutacji. Po chwili zaprowadziła mnie do jednego z pracowników, który miał mi pokazać co dokładnie robi. Na koniec padło pytanie czy widzę siebie na podobnym stanowisku i kiedy mogę przyjść na trening. Pięknie, gładko, bezboleśnie. Może to jakaś sekta? Może poszukiwacze potencjalnych dawców organów? Oceniają stan zdrowia na podstawie blasku włosów i koloru skóry, zatrudniają a później sprzedają na kawałki. A może po prostu zdają sobie sprawę, że rekrutacyjne przechwalanki nie mają odzwierciedlenia w rzeczywistości i lepiej jest zaufać kandydatowi i zobaczyć jak się sprawdzi.

Koniec końców z tej bezstresowej rozmowy wyszłam z wszystkimi wnętrznościami a w piątek rozstrzygną się moje dalsze losy.

2 komentarze: