sobota, 9 marca 2013

Zawieszenie lub językowe dylematy

Minął miesiąc odkąd jestem na wyspie. Oddelegowana, zawieszona, czekająco-szukająca. Po dwóch tygodniach pracy awaryjnej mam dosyć i marzę o tym, by już się przenieść. Szukam, wysyłam i we wtorek mam pierwszą rozmowę. Oby się udało bo ile można żyć bez pieprzu ;) Nie kupuję nic czego nie mogłabym zjeść w ciągu kilku dni. Nie mam pojęcia jak daleko będę się przeprowadzać, więc lepiej nie gromadzić dodatkowych rzeczy. Przez ostatnie dwa tygodnie jadłam tylko kanapki, ryż lub owoce. Najbardziej brakuje mi przypraw. Pieprz nie jest ani ciężki ani nie zajmuje dużo miejsca, ale w mini tesco (jedynym sklepie w pobliżu mojego domu) kosztuje prawie cztery funty. Musi być naprawdę pieprzny.

Mieszkam, pracuję a jednocześnie staram się jak najlepiej wykorzystywać czas. Tak jak ostatnio pisałam, postanowiłam wstawać codziennie o szóstej i prawie mi się udało. Tylko raz spałam godzinę dłużej żeby szybciej wykurować się z przeziębienia. (Czosnek, cytryna plus ekstra godzina ;) ) Oprócz wstawania wróciłam do nauki, wraz z nią niczym bumerang powraca pewien dylemat.

Czy ktoś ma jakieś doświadczenia w uczeniu się czterech języków na raz? Nie potrafię się zdecydować. Zaczynam uczyć się francuskich słówek, za chwilę odpalam BBC i słucham angielskich wiadomości żeby parę minut później dręczona wyrzutami sumienia włączyć niemiecki program z reportażami, myśląc o tym jak dawno nie powtarzałam hiszpańskiego. Przez moje niezdecydowanie rozbebeszyłam cztery języki i mam wrażenie, że nie znam żadnego. Oczywiście nie jest to prawda bo całkiem dobrze sobie radzę, jednak dobrze to za mało.

Wydawało mi się, że będąc w Anglii mogę spokojnie zacząć naukę francuskiego bo przecież angielski wejdzie sam do głowy. Tak jednak się nie dzieje. Przypływ wiedzy jest wprost proporcjonalny do twojego poziomu. Im więcej umiesz tym mniej nowych wyrazów bezwiednie zakoduje się w pamięci. Słowa nie wpadają same do głowy, kiedy znasz ich na tyle dużo by się bez problemu porozumieć. Aby przejść na szczebel wyżej trzeba poświęcić czas na aktywną naukę. To samo dzieje się z językiem ojczystym. Każdy człowiek operuje pewnym zakresem słów i jeśli nie włoży wysiłku nie będzie znał innych ani ich używał.

Chcę mówić płynnie po angielsku dlatego muszę nad tym pracować. Proste, ale? Ale szukając pracy doszłam do wniosku, że warto przeprosić się z niemieckim. Najwięcej ofert dotyczy właśnie tego języka, więc dobrze byłoby skoncentrować się na zmorowatych rodzajnikach, powtarzać czasowniki i zwiększyć swoje szanse na większe zarobki. Zdobycie takiej pracy to jedno a zwalczenie stresu spowodowanego ciągłym myśleniem o błędach i odpowiedniej odmianie to drugie. Brr, aż ciarki przechodzą po plecach.

Zacznę uczyć się niemieckiego i za kilka dni zrezygnuję zniechęcona wolnym przypływem wiedzy. Może jakieś podpowiedzi? Jak tego uniknąć lub/i jak wybrać najważniejszy na danym etapie język? Wszelkie wskazówki mile widziane :)

2 komentarze:

  1. trzy miesiące już minęły, wbijaj na Muchoborską.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jakie 3 miesiące? :) Dopiero miesiąc i pół odkąd oficjalnie się zwolniłam :)

    OdpowiedzUsuń