Dzisiaj prawie dziewięć godzin spędziłam na szkoleniu. Wróciłam z kwadratową głową i spuchniętymi uszami. Cały dzień przyswajania informacji oraz słuchania dzwoniących telefonów. Już przy wyjściu, o piątej trzydzieści zadzwonił szef i powiedział, że zostaję przyjęta. Jupi! Ale się cieszę! :)
Obserwując całą akcję od środka kilka razy zadałam sobie pytanie czy faktycznie chcę przyjąć tę ofertę. Czy nie będę miała dość po miesiącu? Znowu biurko, telefony, komputer, mało ruchu i ból w dłoniach? Same dobroci pracy biurowej. Dokładnie obejrzałam biuro, sprzęt i współpracowników. Warunki bhp spełnione ;). Szerokie biurka, duże monitory, wygodne, naprawdę wygodne! fotele.
Ceglana ściana po jednej stronie i długie okna po drugiej, całkiem przyjemne otoczenie. Mała firma, tylko dziewięć osób na jednym piętrze i maksymalnie sześć na drugim. A do tego sporo języków obcych. Przez pół dnia słuchałam ulubionego hiszpańskiego seplenienia a drugie pół francuskich melodyjnych brzmień. Milutko. Nawet jeśli za jakiś czas będę miała dość to na razie będę:
a) odkładać więcej pieniędzy (mam nadzieję, że planowaną pięćsetkę)
b) robić coś o wiele ciekawszego, coś, w czym mam sporo wprawy
c) ćwiczyć niemiecki i angielski a zdobywając się na odwagę nawet hiszpański
d) otoczona ciekawszymi ludźmi
e) zaczynać i kończyć o normalnej porze
f) mogła odpocząć od codziennego szukania ofert i wysyłania życiorysów
Rozpiera mnie duma. Nie tyle z powodu otrzymania pracy (bo tak jak pisałam nie musiałam się wysilać na rozmowie kwalifikacyjnej) co z faktu, że udało mi się ją zdobyć w całkiem niedługim czasie. Minął miesiąc i tydzień od wylądowania na wyspach i niecałe trzy odkąd zaczęłam pracę awaryjną. Myślę, że to dobry rezultat i na dodatek zgodny z planem. Jeszcze tylko weekend i w następnym tygodniu zabieram manatki :) Dobranoc :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz