niedziela, 10 lutego 2013

"A ja chodzę, desperacko i na przekór wszystkim moknę..."


Nie znoszę chlupania w butach, płaszcza przemoczonego do podszewki i czapki tak mokrej, że równie dobrze mogłabym włożyć głowę pod kran... No dobrze, chlupanie lubię, ale tylko w sandałach w samym środku letniej burzy.
Jednak do lata daleko, na nogach zamszowe trzewiki a do dużego sklepu około trzydziestu minut w jedną stronę. Niebo w szarościach, leje, nie ma szans na poprawę. Postanowiłam, że nie dam się angielskiej pogodzie i poszłam. Chlup, chlup, chlup. Szyk zmokłej kury i uśmiech od ucha do ucha. Kalosze i palto a’ la Paddington pilnie potrzebne! Jeśli nie palto to przynajmniej ogromny parasol.
Dzisiaj przekonałam się, że moja przyjaciółka ma rację: na Wyspach są dwa wyjścia albo narzekać na pogodę i nie wychylać nosa za drzwi, albo zignorować, ubrać się odpowiednio i robić to na co ma się ochotę. Ponieważ całodzienne siedzenie w domu nie jest w moim stylu a narzekanie zasadniczo nie ma sensu (tym bardziej na pogodę, na którą nie mamy wpływu), wybieram niczym nieograniczoną wersję kaloszową.
A tymczasem niech pada, wieje a słońce nie wychodzi , ja wysuszona zakładam buty do biegania, wychodzę z domu i „śpiewam w deszczu” ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz